A o mojej fobii nie wie z kolei nikt, bo zwyczajnie nie mam żadnych znajomych, z którymi bym się spotykał, którzy by mnie odwiedzali etc. Tylko w sieci, a w sieci wcale nie widać, że mam fobię społeczną. Już te kilka napisanych tu zdań to więcej, niż jestem w stanie siebie wykrztusić w ciągu dnia pracy czy na urodzinach siostry A zatem, w telegraficznym skrócie, osoby spotykane na co dzień mają mnie za niegroźnego dziwaka, mruka, a te w sieci za zwyczajnego obywatela planety Ziemia Jakbym żył w dwóch światach
Co o mnie sądzą? Zastanawia mnie to tylko w gorsze dni, czy w ogóle widzą, że coś ze mną "nie tak", chociaż wątpię, żeby ktoś na to zwracał uwagę. Pewnie uważają mnie za nieśmiałą, może trochę zagubioną, nudną i sztywną, bo takie wrażenie sprawiam, jeśli ktoś mnie lepiej nie pozna. A ja, gdy chcę, żeby ktoś poznał mnie z tej innej, dobrej strony - często wychodzę na tym jeszcze gorzej.
Moja najbliższa rodzina o tym wie, jednak uważa, że to okres dojrzewania, że oni też byli nieśmiali i spokojni w młodości, ale im przeszło i ja też się wyrobię. Nie mają pojęcia o czym mówię. Ostatnio chciałam iść do psychologa - traktują to jak ostateczność, bo przecież wygadać to i im się mogę.
Punkt widzenia zmienia się w zależności od towarzystwa.
Znałem wiele osób. Sąsiedzi, współpracownicy, znajomi znajomych. Wśród tych których można zaliczyć do "normalnych" byłem uważany za uparciucha, drobnego egoiste z problemem alkoholowym. Nikt nie wiedział że to depresja.
Z tej gorszej ekipy swoich rówieśników z którymi byłem zmuszony kilka razy się widzieć po powrocie na stare śmieci, nie wiem czego mogę się spodziewać. Wariat, psychol, inteligent, cwaniak. Po prostu niektórym przećpanym mózgom niektóre rzeczy są nie do wyobrażenia.
Starsi uważają mnie za kulturalnego, ułożonego i miłego.
Z nikim się nie spotykam, więc olewam co o mnie myślą. Jestem zawsze sobą.
W grupce znajomych, którzy z niewiadomych powodów jeszcze mnie nie olali uchodzę za zdystansowaną i małomówną, aczkolwiek sympatyczną osobę. Z powodu mojego rzekomo zimnego spojrzenia, mówią na mnie Zima albo Frost.
Bliższa koleżanka (przyjaciółka to dla mnie za mocne słowo) uważa, że jestem wrażliwa. Sądzi że za bardzo biorę wszystko do siebie i zbyt łatwo się denerwuję. Pewnie wkurzają ją moje huśtawki nastroju.
Rodzina twierdzi że jestem nerwową samotniczką ze skłonnościami do melancholii i depresyjną osobowością.
Wniosek; ile ludzi tyle opinii. Każdy ma trochę racji, ale nikt nie zna mnie w stu procentach. Nie dziwię się, bo ja sama siebie nie rozumiem.
W tym przecież właśnie cały problem z socjofobią - ciągłe myślenie o tym co inni o nas myślą, jak nas odbierają, czy lubią, czy uważają za dziwnych, innych itp.
Ciągła analiza swojego postępowania, czy zrobiłęm to dobrze, może jednak źle, czy ktoś to zauważył, co sobie pomyślał...
Ogólnie przy tej analizie mogę brać pod uwagę jedynie własne spostrzeżenia, jak ludzie zazwyczaj odbierali/odbierają moje zachowanie, bo nigdy nie miałam na tyle odwagi, żeby kogokolwiek spytać o to wprost C:
Jeśli chodzi o znajomych z liceum, to sądzę, że mieli o mnie dobre zdanie, lubili mnie i szanowali. Może zacznę w ogóle od tego, że za czasów licealnych miałam najwspanialszą klasę na świecie, ludzie byli inteligentni, oczytani i o otwartych umysłach. Nikogo nie dyskryminowano, a drobne lub większe dziwactwa uznawano za atut. W zasadzie każdy był na swój sposób dziwny i może dlatego przez całe te 4 lata lekcje traktowałam jako przyjemność, a nie jako przykry obowiązek narzucony przez państwo C: W każdym razie, dużo się śmiałam, może nawet aż za dużo, bo gdzieś już od połowy 2 klasy przyklejono mi łatkę śmieszki, a koleżanki chwaliły mój wyszukany wisielczy humor i to, że potrafiłam się przeciwstawić najbardziej zjadliwym nauczycielom (aż ciężko w to uwierzyć, ale moja klasa dodawała mi pewności siebie i energii do działania ) Niestety, zaraz za murami szkoły szybko na powrót zamieniałam się w kopciuszka i kalekę życiową i nawet jeśli lubiłam swoje koleżanki, to nie było mowy o żadnych spotkaniach poza zajęciami. Mimo wszystko ludzie uważali mnie za zabawną i charakterną babkę o piskliwym, donośnym głosie.
Rodzina bliższa i dalsza ma mnie za dziwadło i odludka, nie rozumieją sensu mojej choroby, ale nie mogę ich za to winić, bo nigdy im się nie zwierzyłam z tego, że cierpię na fobię społeczną. Mama lubi powtarzać, że jestem leniwa i wywyższam się ponad innych, bo do zmęczenia mówię jej, że nie chcę chodzić na wykłady, bo ludzie z grupy mi nie odpowiadają. Tata twierdzi natomiast, że 'jestem w 100% jego córką'. Nie wiem, czy powinnam brać to za komplement...
Generalnie ze swoim lęków zwierzam się tylko najbliższej koleżance (która swoją drogą przejawia cechy osobowości schizoidalnej ) oraz od czasu do czasu bratu, który też ma problemy z psychiką.
Moja siostra nic nie wie o tym, co przeżywam wewnętrznie, ale sama ma tendencje do izolowania się C:
W mojej klasie uchodziłam za osobę bardzo spokojną, cichą, nieśmiałą, wstydliwą, poważną. Nie mogłam tego pojąć jakim cudem mieli mnie za spokojną, gdyż mam nerwicę lękową. Ludzie utożsamiają spokój z nieśmiałością, a ja nie do końca uważam się za osobę nieśmiałą, w wielu sytuacjach życiowych wykazałam się odwagą. No, ale cóż.. ważne by się nie przejmować co myślą o nas inni, choć niełatwo jest nie przejmować się ludzką opinią. Ja stanowczo za dużo rzeczy biorę do siebie i dlatego tak trudno jest mi cieszyć się chwilą.
Emma Moons napisał(a):No, ale cóż.. ważne by się nie przejmować co myślą o nas inni, choć niełatwo jest nie przejmować się ludzką opinią. Ja stanowczo za dużo rzeczy biorę do siebie i dlatego tak trudno jest mi cieszyć się chwilą.
W tym cały problem, że nie da się nie przejmować opiniami innych ludzi, nawet jak to tylko wymysł i nikt socjofobika nie ocenia. Po prostu, zwyczajnie się NIE DA.
Co o mnie sądzą? Wydaje mi się że za bardzo spokojną osobę wielokrotnie to słyszałem i kilka razy usłyszałem równy gość, na pewno sądzą że jestem nieśmiały i pewnie niektórzy mają mnie za buraka
To, co o mnie sadzą inni należałoby pewnie podzielić na kilka grup. Ale i tak to moje subiektywne odczucia i nie mogę mieć pewności czy są prawdziwe.
Najbliższa rodzina, ma mnie chyba za nieporadną życiowo osobę, która "jest nieotwarta na ludzi", "życie i obcy ludzie mi jeszcze pokażą" i że jak się nie zmienię to "będzie mi trudno w życiu". Ciężko słyszeć takie rzeczy od swoich najbliższych, od których oczekiwało by się pomocy, a nie tylko straszenia, ale nie mogę ich za to winić, bo prawie z nimi nie rozmawiam, tym bardziej o sobie.
A dla dalszej rodziny, sąsiadów, współpracowników (kiedy miałam okazję pracować), znajomych z liceum i ze studiów jestem chyba osobą niesympatyczną, zadufaną w sobie i arogancką albo ciamajdą życiową, która nie ma nic mądrego do powiedzenia.
Mój chłopak, kiedy się poznaliśmy pomyślał, że jestem "uroczo zakłopotana i cicha".
O moich problemach wie tylko przyjaciółka (która też ma podobne) i chłopak, chociaż nie o wszystkich. Inne koleżanki z czasów dzieciństwa, z którymi od czasu do czasu się spotykam, myślą, że jestem nieśmiała i cicha, ale nie zdają sobie sprawy jak to naprawdę wygląda.
Każdy tutaj byłby ZDROWY, gdyby miał szczerze w 4 literach co inni o nim sądzą.
Czemu tak bardzo chcemy wiedzieć co inni o nas sądzą, na co to komu, czemu opinia innych osób ma mieć na mnie jakikolwiek wpływ.
Czemu uzależniam swoje szczęście od opinii innych ludzi na mój temat.
Przecież opinia to SUBIEKTYWNA ocena, czyli prawda.
Przejmowanie się opiniami innych jest marnowaniem czasu, a sam to robię, przejmuje się opiniami, a nie faktami. FAKT nie równa się OPINII. Jakbym prześledził swoje opinie na temat innych to już wiem, ile razy się myliłem, nie miałem racji, wydając opinię, osąd, nie mając wszystkich danych (FAKTÓW), jestem bardzo daleko od prawdy.
Umysł uwielbia opinie, porównania, analizy, on się w tym lubuje, najlepsze jest to, że nie ważne czy opinia jest pozytywna, czy negatywna, ma dostarczać emocje, angażować, rozbudzać, umysł nie lubi się nudzić, to taki dzieciak, który potrzebuje nieustannej uwagi.
Kto jest wstanie szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: czemu tak bardzo przejmuję się (lepsze słowo -> interesuję się) opiniami innych na swój temat. Gdybym wiedział, że te opinie są nie prawdą, nadal bym ich pragnął, jeśli tak, to czemu?
Chciałam tylko napisać, że przestałam przjemować sie opinią innych, odkąd zdałam sobie sprawę, że sama zmieniam często zdanie na czyjś temat. Poza tym baaardzo często słysze ze ktos myslał o mnie to i to a okazało sie tak i tak. Wszystko jest względne, a ludzie maja złożone osobowości. Zawsze jestem oburzona, gdy ktoś uwaza, że człowieka można określić JEDNYM słowem. Świadczy to tylko o ignorancji.
Nie wiem co sądzą. Nie pytam ich o to. Oni mi o tym nie mówią. Nie wiem czy mnie rozumieją. Nie sądzę, aby byli w stanie. Nie sądzę, aby ktokolwiek był w stanie.
Podobno na początku sprawiam wrażenie niemiłej i aroganckiej. Ostatnio usłyszałam też, że jestem opanowana i bije ode mnie przyjemny spokój. I moje ulubione - że gdybym była dniem tygodnia to ciężkim, pracowitym wtorkiem.
Na pewno mają mnie za wredną, ponieważ stronię od ludzi.
O nauczycielach nawet nie warto wspominać, bo na powitanie zostałam przez nich wyśmiana i specjalnie brali mnie do odpowiedzi na każdej możliwej lekcji, bo zestresowana rozpłakałam się na polskim gdy była typowa lekcja zapoznawcza
Na szczęście zmieniłam szkołę
Moi "znajomi" również mają mnie za dziwną.
Moja mama wie, ale ona uważa, że sobie wmawiam i oczywiście, jak już ktoś wspomniał "Ty sobie w życiu nie poradzisz."
Ludzie nie traktują mnie poważnie, lecz z przymrużeniem oka. Przyjaciele mnie olali, zostawiając mnie samej sobie, licząc, że znajdę sobie jakichś znajomych do wychodzenia. Znajomi postrzegają mnie jako osobę nieatrakcyjną towarzysko, potrzebuję czasu (albo piwa), żeby się otworzyć, a oni mi tego czasu nie dają albo jest tak, że ja się otworzę, a oni traktują to wtedy jako jednorazowy wybryk, robią wielkie oczy, biorą pod buta, a potem mnie zbywają.