23 Mar 2009, Pon 9:49, PID: 134491
Witam wszystkich ciepło.
Jestem tu absolutną świeżynką, znalazłam to forum przed chwilą.
A piszę bo mam problem, z którym sobie nie radzę tak bardzo sobie nie radzę, że strach, panika dosłowna mnie wyniszcza od kilku miesięcy. Bliskie otoczenie nie może zrozumieć mnie w moim stresie, radzą wziąć się w garść lub olać myślenie co inni pomyślą i jak odbiorą i wziąć sobie to na luz, przeżyć i mieć za sobą i się cieszyć że się pokonało swoje chore lęki. A u mnie jest to po prostu niemożliwe, aktualnie niewykonalne.Mam imputowane w umysł branie sobie tego totalnie do do serca co inni pomyślą i do głowy i potem traktowanie siebie coraz gorzej bo czuję się coraz bardziej beznadziejna i do niczego.
Chodzi o wystąpienie publiczne.Tego wymaga moja praca ostatnio, jestem pedagogiem, robię staż i muszę wygłosić szkolenie, teraz kolejne po ostatnim pół roku temu uprzedziłam się do tego typu rzeczy bez reszty.
To ciekawe ale choć jestem osobą z natury nieśmiałą, cichą to w kontaktach 1 na 1 lub ostatecznie na 2 i w kontaktach ze znajomymi bardzo swobodną, otwartą, spontaniczną i pełną empatii. Potrafię zaczepić obcą osobę i zagadnąć i nie nastręcza mi to wielkich trudności, w sumie żadnych.
Także w pracy dzieciaki młodsze i starsze bardzo lubią do mnie do gabinetu wpadać na godzinne pogaduchy o ich sprawach bo jestem wprost do tego stworzona by pomagać innym w ich kłopotach.Do mnie zawsze telefony się urywały i wszyscy znajomi robili sobie przede mną swoją psychoanalizę.
Problem zaczyna się gdy ja mam mówić do grupy.
Za kilka dni na żądanie dyrektorki mam wygłosić przed całą kadrą ok. 60 osób i 3 innymi pomniejszymi dyrektorami zebranymi na sporej auli w mojej szkole wykład o moich doświadczeniach zawodowych pedagoga w tej pracy oraz bardzo naukowo prześledzić konkretne problemy szkolne dzieci jednocześnie podając pomocne im praktyczne porady jak mają z takimi dzieciakami pracować.
Problem nie tylko w tym, że nie wiem kompletnie jak to zaprezentować w krótkim czasie bo mam na to z 10,15 minut i całe szczęście. Prawda jest taka, że wolałabym chyba przeżyć operację niż mówić publicznie. Stawanie na środku przed salą pełną ludzi to dla mnie coś koszmarnego.
Uprzedzam się do tego coraz bardziej bo zawsze publiczność widzi naocznie jak moje ciało z każdą minutą coraz bardziej odmawia mi wszelkiej współpracy.
Występy publiczne powodują u mnie kompletny paraliż, ogromny, przeogromny, totalny stres. Robi mi się słabo,bardzo słabo tuż przed- niedobrze, myślę o haftowaniu. tymbardziej ostatnio kiedy dołączyły mi się poważne kłopoty z żołądkiem wrzody? możliwe
Kiedy już zaczynam mówić i wydaje mi się, że z trudem ale opanowałam to, pociągnę do końca bo biorę się w garść, to i tak w ciągu 1, 2 minuty mówienia wysycha mi tak zupełnie ale to zupełnie w ustach, że nie jestem już w stanie normalnie mówić bo nie mogę najzwyczajniej odkleić warg od siebie, języka, mlaskam do mikrofonu na całą salę, tragedia po prostu. Dodatkowo paraliżuje mi tak jakby mięśnie wokół ust,mam niewładną tę mowę, zaczynam bełkotać i mówić bardzo niewyraźnie.To jest walka o wycedzenie każdego pojedynczego słowa. Ja naprawdę nie przesadzam teraz. Ostatnio ostatnie rzędy nauczycieli panów to po prostu chichrały się z tej mojej kompromitacji.A ponieważ słabo mnie znają w tej szkole więc nie jest to taki serdeczny śmiech osób które i tak akceptują.
60 najczęściej starszawych lub przedemerytalnych bab,do których musiałam ostatnio gadać, które to często mają na codzień postawę jakby pozjadały wszystkie rozumy siedziało przede mną a ja musiałam się produkować.
Nie raz tego doświadczyłam, co też ja im będę prawić skoro one lepiej wiedzą, że dzieciak to leń śmierdzący a nie ktoś z problemem o wiele głębszym jak to sugerowałam. Kiedy rok temu przemawiała do nich znana i szanowana psycholog jeżdżąca po Polsce z konferencjami, nazwała tę grupę słuchaczy do mojej wiadomości "strasznym ugorem" i zapowiedziała, że nigdy więcej przed tą grupą nie ma zamiaru gadać i nie mam jej nawet prosić o to.
Niestety to ostatnie miesiące robienia przeze mnie stażu na kolejny stopień nauczyciela, muszę przez to przejść, nie mam prawa zdezerterować ale całą sobą od kilku miesięcy chcę tego uniknąć, nie wiem rozchorować się, być na zwolnieniu, cokolwiek by nie musieć przez to przechodzić.Mnie to po prostu zabije tym razem, psychikę mam na ostatnich niteczkach. Nienawidzę swojej pracy i chcę z niej zrezygnować bo jak sądzę dyrektorka jeszcze nie raz postawi mnie w takiej sytuacji gadania publicznie. Chyba jednak powinnam wykonywać swój drugi zawód gdzie nie ma miejsca na występy publiczne.
Wstaję każdego rana od kilku miesięcy z poczuciem kompletnej beznadziejności, załapuję chyba jakąś deprechę czy co.Płaczę, histeryzuję, nie chcę, chcę od tego uciec.Zachowuję się jak małe dziecko
Piszę by wywalić z siebie to wszystko, by ktoś mnie zrozumiał nie nazywał wariatką- ja po prostu mam problem z takimi sytuacjami. Nie chcę potem mijać swoich kolegów i koleżanek z pracy ze wstydem bo bełkocąc minut 15 głosem naćpanej bo tak to brzmiało ostatnio, narażam się na ich niepoważne traktowanie. Jestem bardzo młodą osobą i nie mam niestety w tej pracy wyrobionego autorytetu.
Napiszcie mi cośkolwiek co myślicie.
Jestem tu absolutną świeżynką, znalazłam to forum przed chwilą.
A piszę bo mam problem, z którym sobie nie radzę tak bardzo sobie nie radzę, że strach, panika dosłowna mnie wyniszcza od kilku miesięcy. Bliskie otoczenie nie może zrozumieć mnie w moim stresie, radzą wziąć się w garść lub olać myślenie co inni pomyślą i jak odbiorą i wziąć sobie to na luz, przeżyć i mieć za sobą i się cieszyć że się pokonało swoje chore lęki. A u mnie jest to po prostu niemożliwe, aktualnie niewykonalne.Mam imputowane w umysł branie sobie tego totalnie do do serca co inni pomyślą i do głowy i potem traktowanie siebie coraz gorzej bo czuję się coraz bardziej beznadziejna i do niczego.
Chodzi o wystąpienie publiczne.Tego wymaga moja praca ostatnio, jestem pedagogiem, robię staż i muszę wygłosić szkolenie, teraz kolejne po ostatnim pół roku temu uprzedziłam się do tego typu rzeczy bez reszty.
To ciekawe ale choć jestem osobą z natury nieśmiałą, cichą to w kontaktach 1 na 1 lub ostatecznie na 2 i w kontaktach ze znajomymi bardzo swobodną, otwartą, spontaniczną i pełną empatii. Potrafię zaczepić obcą osobę i zagadnąć i nie nastręcza mi to wielkich trudności, w sumie żadnych.
Także w pracy dzieciaki młodsze i starsze bardzo lubią do mnie do gabinetu wpadać na godzinne pogaduchy o ich sprawach bo jestem wprost do tego stworzona by pomagać innym w ich kłopotach.Do mnie zawsze telefony się urywały i wszyscy znajomi robili sobie przede mną swoją psychoanalizę.
Problem zaczyna się gdy ja mam mówić do grupy.
Za kilka dni na żądanie dyrektorki mam wygłosić przed całą kadrą ok. 60 osób i 3 innymi pomniejszymi dyrektorami zebranymi na sporej auli w mojej szkole wykład o moich doświadczeniach zawodowych pedagoga w tej pracy oraz bardzo naukowo prześledzić konkretne problemy szkolne dzieci jednocześnie podając pomocne im praktyczne porady jak mają z takimi dzieciakami pracować.
Problem nie tylko w tym, że nie wiem kompletnie jak to zaprezentować w krótkim czasie bo mam na to z 10,15 minut i całe szczęście. Prawda jest taka, że wolałabym chyba przeżyć operację niż mówić publicznie. Stawanie na środku przed salą pełną ludzi to dla mnie coś koszmarnego.
Uprzedzam się do tego coraz bardziej bo zawsze publiczność widzi naocznie jak moje ciało z każdą minutą coraz bardziej odmawia mi wszelkiej współpracy.
Występy publiczne powodują u mnie kompletny paraliż, ogromny, przeogromny, totalny stres. Robi mi się słabo,bardzo słabo tuż przed- niedobrze, myślę o haftowaniu. tymbardziej ostatnio kiedy dołączyły mi się poważne kłopoty z żołądkiem wrzody? możliwe
Kiedy już zaczynam mówić i wydaje mi się, że z trudem ale opanowałam to, pociągnę do końca bo biorę się w garść, to i tak w ciągu 1, 2 minuty mówienia wysycha mi tak zupełnie ale to zupełnie w ustach, że nie jestem już w stanie normalnie mówić bo nie mogę najzwyczajniej odkleić warg od siebie, języka, mlaskam do mikrofonu na całą salę, tragedia po prostu. Dodatkowo paraliżuje mi tak jakby mięśnie wokół ust,mam niewładną tę mowę, zaczynam bełkotać i mówić bardzo niewyraźnie.To jest walka o wycedzenie każdego pojedynczego słowa. Ja naprawdę nie przesadzam teraz. Ostatnio ostatnie rzędy nauczycieli panów to po prostu chichrały się z tej mojej kompromitacji.A ponieważ słabo mnie znają w tej szkole więc nie jest to taki serdeczny śmiech osób które i tak akceptują.
60 najczęściej starszawych lub przedemerytalnych bab,do których musiałam ostatnio gadać, które to często mają na codzień postawę jakby pozjadały wszystkie rozumy siedziało przede mną a ja musiałam się produkować.
Nie raz tego doświadczyłam, co też ja im będę prawić skoro one lepiej wiedzą, że dzieciak to leń śmierdzący a nie ktoś z problemem o wiele głębszym jak to sugerowałam. Kiedy rok temu przemawiała do nich znana i szanowana psycholog jeżdżąca po Polsce z konferencjami, nazwała tę grupę słuchaczy do mojej wiadomości "strasznym ugorem" i zapowiedziała, że nigdy więcej przed tą grupą nie ma zamiaru gadać i nie mam jej nawet prosić o to.
Niestety to ostatnie miesiące robienia przeze mnie stażu na kolejny stopień nauczyciela, muszę przez to przejść, nie mam prawa zdezerterować ale całą sobą od kilku miesięcy chcę tego uniknąć, nie wiem rozchorować się, być na zwolnieniu, cokolwiek by nie musieć przez to przechodzić.Mnie to po prostu zabije tym razem, psychikę mam na ostatnich niteczkach. Nienawidzę swojej pracy i chcę z niej zrezygnować bo jak sądzę dyrektorka jeszcze nie raz postawi mnie w takiej sytuacji gadania publicznie. Chyba jednak powinnam wykonywać swój drugi zawód gdzie nie ma miejsca na występy publiczne.
Wstaję każdego rana od kilku miesięcy z poczuciem kompletnej beznadziejności, załapuję chyba jakąś deprechę czy co.Płaczę, histeryzuję, nie chcę, chcę od tego uciec.Zachowuję się jak małe dziecko
Piszę by wywalić z siebie to wszystko, by ktoś mnie zrozumiał nie nazywał wariatką- ja po prostu mam problem z takimi sytuacjami. Nie chcę potem mijać swoich kolegów i koleżanek z pracy ze wstydem bo bełkocąc minut 15 głosem naćpanej bo tak to brzmiało ostatnio, narażam się na ich niepoważne traktowanie. Jestem bardzo młodą osobą i nie mam niestety w tej pracy wyrobionego autorytetu.
Napiszcie mi cośkolwiek co myślicie.