07 Paź 2012, Nie 1:37, PID: 319252
Witam, na to forum trafiłam przypadkiem, jednak przekopując różne tematy i czytając Wasze posty, postanowiłam sama także napisać coś o sobie.
Moje kontakty z innymi ludźmi są niewątpliwie ubogie. Mam wprawdzie jedną osobę, którą chyba normalny człowiek nazwałby przyjacielem. Mimo to zdaje mi się, że ludzi traktuję dość rzeczowo. Nie ma nikogo kogo "lubię", nawet wśród najbliższej rodziny. Jeśli ktoś mi się przyda, przez krótką chwilę czuję coś co można nazwać chyba sympatią, ale zaraz znika. Osoba po prostu na powrót staje się dla mnie obojętna. To samo z wrogością. Nie ma osób, których "nie lubię".
W szkole podstawowej rzeczywiście czułam się samotna. Tak mi się przynajmniej zdaje, ponieważ niewiele pamiętam z tamtego okresu. Jednak jestem pewna, że chciałam odnaleźć się wśród rówieśników, by mnie polubili. Działania te poniosły klęskę i odkąd rozpoczęłam naukę w gimnazjum, zupełnie oderwałam się od ludzi. Przyjaciółka, o której wcześniej wspomniałam chyba też ma fobię. Uczepiła się mnie, mimo iż przez długie miesiące starałam się jej uzmysłowić, że nie mam ochoty na żadne pogaduszki.
Jakoś zupełnie nie odczuwam już samotności. Wszystko co było jest mi obojętne. Co jest, także, bylebym tylko miała święty spokój. Wyraźnie jednak zdarza mi się martwić o to co będzie.
No i tu poruszę sprawę lęku. Są po prostu takie sytuacje, gdy serce zaczyna trzepotać mi w klatce, nierzadko wręcz boleśnie. W skrajnych sytuacjach mam nawet problemy z oddychaniem. Nie potrafię jednak tego strachu pokazać. Nie potrafię pisnąć z przerażenia czy uciec. Twarz mam wiecznie obojętną. Chodzi tu głównie o wystąpienia publiczne i takie głupoty.
Czuję też wieczną presję, boję się, że ktoś dowie się o mnie czegokolwiek. O moich zainteresowaniach, czym się zajmuję. Nawet e-maila nie założę na swoje prawdziwe imię i nazwisko. Boję się krytyki? Niezbyt. W gruncie rzeczy i tak wszystko idzie w zapomnienie. Mam naprawdę nietrwałą pamięć...
Rozpisałam się, a mogłabym prowadzić wywody jeszcze długo. Po prostu chcę wiedzieć czy to fobia czy nie. Nie chcę nic zmieniać. Chcę tylko wiedzieć.
Moje kontakty z innymi ludźmi są niewątpliwie ubogie. Mam wprawdzie jedną osobę, którą chyba normalny człowiek nazwałby przyjacielem. Mimo to zdaje mi się, że ludzi traktuję dość rzeczowo. Nie ma nikogo kogo "lubię", nawet wśród najbliższej rodziny. Jeśli ktoś mi się przyda, przez krótką chwilę czuję coś co można nazwać chyba sympatią, ale zaraz znika. Osoba po prostu na powrót staje się dla mnie obojętna. To samo z wrogością. Nie ma osób, których "nie lubię".
W szkole podstawowej rzeczywiście czułam się samotna. Tak mi się przynajmniej zdaje, ponieważ niewiele pamiętam z tamtego okresu. Jednak jestem pewna, że chciałam odnaleźć się wśród rówieśników, by mnie polubili. Działania te poniosły klęskę i odkąd rozpoczęłam naukę w gimnazjum, zupełnie oderwałam się od ludzi. Przyjaciółka, o której wcześniej wspomniałam chyba też ma fobię. Uczepiła się mnie, mimo iż przez długie miesiące starałam się jej uzmysłowić, że nie mam ochoty na żadne pogaduszki.
Jakoś zupełnie nie odczuwam już samotności. Wszystko co było jest mi obojętne. Co jest, także, bylebym tylko miała święty spokój. Wyraźnie jednak zdarza mi się martwić o to co będzie.
No i tu poruszę sprawę lęku. Są po prostu takie sytuacje, gdy serce zaczyna trzepotać mi w klatce, nierzadko wręcz boleśnie. W skrajnych sytuacjach mam nawet problemy z oddychaniem. Nie potrafię jednak tego strachu pokazać. Nie potrafię pisnąć z przerażenia czy uciec. Twarz mam wiecznie obojętną. Chodzi tu głównie o wystąpienia publiczne i takie głupoty.
Czuję też wieczną presję, boję się, że ktoś dowie się o mnie czegokolwiek. O moich zainteresowaniach, czym się zajmuję. Nawet e-maila nie założę na swoje prawdziwe imię i nazwisko. Boję się krytyki? Niezbyt. W gruncie rzeczy i tak wszystko idzie w zapomnienie. Mam naprawdę nietrwałą pamięć...
Rozpisałam się, a mogłabym prowadzić wywody jeszcze długo. Po prostu chcę wiedzieć czy to fobia czy nie. Nie chcę nic zmieniać. Chcę tylko wiedzieć.