24 Cze 2015, Śro 18:08, PID: 449922
Trochę długi post będzie, ale chciałam się wygadać. Podobno to pomaga. Może jest tu ktoś taki, kto ma tak samo jak ja.
Mam tam jakiś znajomych, ale zapewne teraz jak skończyłam, studium, to kontakt za pewne się urwie. No może poza jedną osobą, bo z nią miałam tak naprawdę największy kontakt. Często rozmawiam z nią na fb, ale to raczej jest takie gadanie o dup*e maryni, które często też mnie męczy. Raczej głównie mam towarzystwo przez internet, bo dzięki netowi łatwiej poznać osoby o wspólnych zainteresowaniach, a jak się ma jakieś wspólne tematy, to łatwiej się dogadać. Jednak nie są to raczej znajomości, które zostaną kiedykolwiek przeniesione do "reala". W szkolę jak byłam młodsza, zawsze miałam te dwie czy 3 albo chociaż jedną koleżankę, ale każda z tych znajomości zakończyła się wraz z skończeniem szkoły. Po części z mojej winy. W każdym razie ciężko znaleźć osobę z którą będę nadawać na tych samych falach. Uchodzę za osobę nieśmiałą, bo jestem małomówna. Ale nie jestem taka. Byłam jak byłam młodsza, ale obecnie nie. To że mało się odzywam, to nie kwestia nieśmiałości. Jeżeli się nie odzywam, to albo dlatego że po prostu ktoś coś ciekawego opowiada i słucham (bardziej jestem obserwatorką) albo dlatego że nie mam ochoty rozmawiać (czasami mam tak że po prostu nie chcę mi się z nikim gadać, rozmowa z kimkolwiek mnie męczy) albo jest jeszcze 3 powód mojego milczenia - ktoś zanudza bądź wytwarza taką atmosferę, że ja nie czuję się przy tej osobie swobodnie, wręcz boję się cokolwiek powiedzieć. Takich ludzi zdarza mi się spotykać. Jeśli wszystko jest ok, to jestem rozmowna, żartuję itd. jakby ktoś przy kim jestem takim mrukiem, zobaczył mnie w towarzystwie osoby z którą dobrze się czuje, to zapewne by się zdziwił. No ale tak już mam, taka już jestem. Próbowałam to zmieniać, ale nie potrafię. Z jednej strony czuję się z tym źle. Generalnie najgorzej jest w towarzystwie rodzinny - między wszystkimi wujkami, ciotkami, kuzynostwem czy rodzeństwem i tutaj mam problem. Ja czuję że dla nich jestem jakimś dziwolągiem. Nawet jak staram się zachowywać normalnie, rozmawiać z nimi, uśmiecham się, jestem miła itd. - nie jakoś przesadnie i nie na siłę, żeby gadać byle co, byle tylko powiedzieć, jakoś zupełnie z tyłka że oni o czym innym, a ja o czym innym - no normalnie po prostu, to oni mnie ignorują. Ciotki i wujki to jeszcze pół biedy, bo oni jeszcze okażą jakieś zainteresowanie, ale gorzej z kuzynostwem i rodzeństwem. Kontakt z nimi mam słaby. Widujemy się praktycznie tylko na jakiś rodzinnych imprezach. Raz jak była impreza rodzinna, to siedziałam między bratem i bratową oraz kuzynką i jej facetem, to oni rozmawiali między sobą, a na mnie praktycznie nie zwracali uwagi. Nie włączyli mnie w rozmowę, jak coś powiedziałam, to tak jakby nie słyszeli. Było mi wtedy naprawdę przykro i jak wróciłam do domu, to beczałam do poduszki. Bo naprawdę się starałam, a i tak zostałam odepchnięta. Moje dwie bratowe mnie nie lubią. To widać. Jedna w święta jak chciałam się z nią połamać opłatkiem i stanęłam przed nią, to udawała że mnie nie widzi (!). Ok, ja też za nią nie przepadam, ale chyba nie trzeba okazywać w tego w tak chamski sposób? Byłam wtedy w szoku, jak można się tak zachować. Druga za to, jak przychodzi, to z moimi rodzicami normalnie się wita, przytulą się itd. a mi nawet ręki nie podoba, tylko rzuci takim oschłym "cześć", a jej oczy wręcz krzyczą że mnie nie lubi. O jakiejkolwiek rozmowie nie wspomnę. Wiem, że nie powinnam się przejmować, ale dla mnie to jest naprawdę przykre. Czasami odnoszę wrażenie że to dlatego, że nie mam faceta i ogólnie jestem samotniczką. Ale czy to jest powód żeby traktować mnie w taki sposób? Przez takie zachowanie, ja się jeszcze bardziej zamykam w sobie i mam co raz większe kompleksy, bo się pojawią myśli że muszę być naprawdę beznadziejna, skoro mnie tak bądź, co bądź rodzina traktuje i tym bardziej milczę, bo po co mam się odzywać, skoro zostanie to olane? Jednak z drugiej strony z obcymi osobami jakoś się dogaduję, jakoś zyskuje sobie ich sympatię, więc chyba aż tak tragiczna nie jestem...Myślę że to chyba dlatego, że takie osoby mnie nie znają, nie mają jeszcze o mnie wyrobionego zdania. A rodzina cóż...oni wiedzą czy pracuje, czy się z kimś spotykam, ogółem co robię i na tej podstawie mnie szufladkują. Nie mam pracy póki co, nie mam faceta, więc jestem kimś gorszym. Dochodzę do wniosku, że najważniejsze, to żebym zaakceptowała sama siebie i była sobą. Może to brzmi banalnie, ale myślę że to jest jednak ważniejsze. Jeśli ktoś mnie nie lubi, bo jestem jaka jestem, trudno. Nie będę się na siłę zmieniać i wpasowywać w towarzystwo.
Niestety, ale zaczynam dochodzić do wniosku, że jeśli masz kiepskie życie towarzyskie to nie masz o czym rozmawiać z ludźmi. Bo z większością ludzi rozmowa wygląda na zasadzie opowiadania sobie że się gdzieś tam z kimś tam było itd. bo tak to co? Mam opowiadać jak siedzę w domu?
Cytat:Jak już tu ktoś wcześniej napisał, przyjaźnie się tworzą w podstawówce, ewentualnie na studiach, a potem to ma się już tylko kolegów z pracy, z którymi można wyjść na piwo, ale nie jest to już żadna bliższa więź i nie ufa się im.Niestety, ale obawiam się że taka jest prawda.
Mam tam jakiś znajomych, ale zapewne teraz jak skończyłam, studium, to kontakt za pewne się urwie. No może poza jedną osobą, bo z nią miałam tak naprawdę największy kontakt. Często rozmawiam z nią na fb, ale to raczej jest takie gadanie o dup*e maryni, które często też mnie męczy. Raczej głównie mam towarzystwo przez internet, bo dzięki netowi łatwiej poznać osoby o wspólnych zainteresowaniach, a jak się ma jakieś wspólne tematy, to łatwiej się dogadać. Jednak nie są to raczej znajomości, które zostaną kiedykolwiek przeniesione do "reala". W szkolę jak byłam młodsza, zawsze miałam te dwie czy 3 albo chociaż jedną koleżankę, ale każda z tych znajomości zakończyła się wraz z skończeniem szkoły. Po części z mojej winy. W każdym razie ciężko znaleźć osobę z którą będę nadawać na tych samych falach. Uchodzę za osobę nieśmiałą, bo jestem małomówna. Ale nie jestem taka. Byłam jak byłam młodsza, ale obecnie nie. To że mało się odzywam, to nie kwestia nieśmiałości. Jeżeli się nie odzywam, to albo dlatego że po prostu ktoś coś ciekawego opowiada i słucham (bardziej jestem obserwatorką) albo dlatego że nie mam ochoty rozmawiać (czasami mam tak że po prostu nie chcę mi się z nikim gadać, rozmowa z kimkolwiek mnie męczy) albo jest jeszcze 3 powód mojego milczenia - ktoś zanudza bądź wytwarza taką atmosferę, że ja nie czuję się przy tej osobie swobodnie, wręcz boję się cokolwiek powiedzieć. Takich ludzi zdarza mi się spotykać. Jeśli wszystko jest ok, to jestem rozmowna, żartuję itd. jakby ktoś przy kim jestem takim mrukiem, zobaczył mnie w towarzystwie osoby z którą dobrze się czuje, to zapewne by się zdziwił. No ale tak już mam, taka już jestem. Próbowałam to zmieniać, ale nie potrafię. Z jednej strony czuję się z tym źle. Generalnie najgorzej jest w towarzystwie rodzinny - między wszystkimi wujkami, ciotkami, kuzynostwem czy rodzeństwem i tutaj mam problem. Ja czuję że dla nich jestem jakimś dziwolągiem. Nawet jak staram się zachowywać normalnie, rozmawiać z nimi, uśmiecham się, jestem miła itd. - nie jakoś przesadnie i nie na siłę, żeby gadać byle co, byle tylko powiedzieć, jakoś zupełnie z tyłka że oni o czym innym, a ja o czym innym - no normalnie po prostu, to oni mnie ignorują. Ciotki i wujki to jeszcze pół biedy, bo oni jeszcze okażą jakieś zainteresowanie, ale gorzej z kuzynostwem i rodzeństwem. Kontakt z nimi mam słaby. Widujemy się praktycznie tylko na jakiś rodzinnych imprezach. Raz jak była impreza rodzinna, to siedziałam między bratem i bratową oraz kuzynką i jej facetem, to oni rozmawiali między sobą, a na mnie praktycznie nie zwracali uwagi. Nie włączyli mnie w rozmowę, jak coś powiedziałam, to tak jakby nie słyszeli. Było mi wtedy naprawdę przykro i jak wróciłam do domu, to beczałam do poduszki. Bo naprawdę się starałam, a i tak zostałam odepchnięta. Moje dwie bratowe mnie nie lubią. To widać. Jedna w święta jak chciałam się z nią połamać opłatkiem i stanęłam przed nią, to udawała że mnie nie widzi (!). Ok, ja też za nią nie przepadam, ale chyba nie trzeba okazywać w tego w tak chamski sposób? Byłam wtedy w szoku, jak można się tak zachować. Druga za to, jak przychodzi, to z moimi rodzicami normalnie się wita, przytulą się itd. a mi nawet ręki nie podoba, tylko rzuci takim oschłym "cześć", a jej oczy wręcz krzyczą że mnie nie lubi. O jakiejkolwiek rozmowie nie wspomnę. Wiem, że nie powinnam się przejmować, ale dla mnie to jest naprawdę przykre. Czasami odnoszę wrażenie że to dlatego, że nie mam faceta i ogólnie jestem samotniczką. Ale czy to jest powód żeby traktować mnie w taki sposób? Przez takie zachowanie, ja się jeszcze bardziej zamykam w sobie i mam co raz większe kompleksy, bo się pojawią myśli że muszę być naprawdę beznadziejna, skoro mnie tak bądź, co bądź rodzina traktuje i tym bardziej milczę, bo po co mam się odzywać, skoro zostanie to olane? Jednak z drugiej strony z obcymi osobami jakoś się dogaduję, jakoś zyskuje sobie ich sympatię, więc chyba aż tak tragiczna nie jestem...Myślę że to chyba dlatego, że takie osoby mnie nie znają, nie mają jeszcze o mnie wyrobionego zdania. A rodzina cóż...oni wiedzą czy pracuje, czy się z kimś spotykam, ogółem co robię i na tej podstawie mnie szufladkują. Nie mam pracy póki co, nie mam faceta, więc jestem kimś gorszym. Dochodzę do wniosku, że najważniejsze, to żebym zaakceptowała sama siebie i była sobą. Może to brzmi banalnie, ale myślę że to jest jednak ważniejsze. Jeśli ktoś mnie nie lubi, bo jestem jaka jestem, trudno. Nie będę się na siłę zmieniać i wpasowywać w towarzystwo.
Cytat:Przyjaciół to nigdy nie miałem, a znajomych może mam kilku, ale spotykam sie z nimi bardzo rzadko. 3 razy w roku? W dodatku mam tak, że w sytuacji 1 na 1 ciężko mi się rozmawia, a jak już są 3-4 osoby (byle nie za dużo) to jakoś łatwiej mi się mówi. Pewnie dlatego, że w przypadku rozmowy 1 vs 1 jest presja, że zapadnie cisza i to bedzie moja wina, a kiedy jest się w 3-4 osoby ta presja jest już mniejsza i można się bardziej wyluzować. Też tak macie?Ja najbardziej lubię rozmawiać z 1 góra 2 osobami, ale najbardziej z jedną z tego prostego względu, że wtedy skupia się tylko na mnie Jak są dwie osoby, to one już mogą zacząć gadać między sobą, a mnie olać. Im więcej osób, tym ja co raz bardziej między nimi niknę
Niestety, ale zaczynam dochodzić do wniosku, że jeśli masz kiepskie życie towarzyskie to nie masz o czym rozmawiać z ludźmi. Bo z większością ludzi rozmowa wygląda na zasadzie opowiadania sobie że się gdzieś tam z kimś tam było itd. bo tak to co? Mam opowiadać jak siedzę w domu?