19 Paź 2019, Sob 13:33, PID: 808195
Na dzień dzisiejszy mam tylko znajomych, których zaczynam coraz bardziej olewać bo to zwykle osoby, które coś tam ode mnie mogą zyskać i na wszelki wypadek jeszcze się odzywają. Naprawdę rzadko zdarza się osoba, która jest w stanie wytrzymać z człowiekiem, który nie pozwala się lubić. Niestety robię zazwyczaj złe pierwsze wrażenie a potem tracę przy bliższym poznaniu. Jeszcze dochodzi mechanizm niedorozwoju. Zdarzało mi się, że jakieś zdziwaczałe stadko przyjmowało mnie do swojego grona, ale potem zawsze oni szli do przodu a ja zostawałem w miejscu.
Ogarniam wszystkie techniczne aspekty życia jak szkoła, praca, samochód i te wszystkie urzędy, kino, lekarz. Stać mnie na to, żeby ukryć się w tłumie, założyć maskę i udawać normalsa ale to się zawsze kończy przy próbie kontaktu z innymi ludźmi. Myślę, że to widać też tutaj. Nie skracam dystansu do średniej a mam wrażenie, że on się zaczyna coraz szybciej wydłużać. Idę w stronę totalnego ekscentryzmu i introwertyzmu.
Mam czasem takie przebłyski dobrego samopoczucia, które trwają nawet cały dzień i wtedy jestem sobie w stanie wmówić, że jest dobrze tak jak jest, że bariery są w mojej głowie a żyć można przecież na wiele sposobów. Wtedy potrafię nawet pogadać i czerpać z tego przyjemność, ale szybko to mija. Wystarczy drobny impuls i znów wszystko wraca do "normy". Moja norma polega na niewpuszczaniu nikogo do swojego życia i nie trzeba mi wcale tłumaczyć co jest tego powodem, bo się w tym połapałem. Nie akceptuję siebie i burdelu, który sobie wokoło narobiłem. Gdzie tam do polubienia (tfu!) siebie.
Ogarniam wszystkie techniczne aspekty życia jak szkoła, praca, samochód i te wszystkie urzędy, kino, lekarz. Stać mnie na to, żeby ukryć się w tłumie, założyć maskę i udawać normalsa ale to się zawsze kończy przy próbie kontaktu z innymi ludźmi. Myślę, że to widać też tutaj. Nie skracam dystansu do średniej a mam wrażenie, że on się zaczyna coraz szybciej wydłużać. Idę w stronę totalnego ekscentryzmu i introwertyzmu.
Mam czasem takie przebłyski dobrego samopoczucia, które trwają nawet cały dzień i wtedy jestem sobie w stanie wmówić, że jest dobrze tak jak jest, że bariery są w mojej głowie a żyć można przecież na wiele sposobów. Wtedy potrafię nawet pogadać i czerpać z tego przyjemność, ale szybko to mija. Wystarczy drobny impuls i znów wszystko wraca do "normy". Moja norma polega na niewpuszczaniu nikogo do swojego życia i nie trzeba mi wcale tłumaczyć co jest tego powodem, bo się w tym połapałem. Nie akceptuję siebie i burdelu, który sobie wokoło narobiłem. Gdzie tam do polubienia (tfu!) siebie.