21 Lut 2009, Sob 18:09, PID: 126415
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26 Lis 2009, Czw 1:14 przez krys840.)
EDYCJA:
Samotność może być zgubna. W moim przypadku zaczynało się od stopniowego wycofywania się emocjonalnego z życia społecznego od końca podstawówki. W gimnazjum przeżywałem dramat, bo wycofanie sprawiało, że miałem coraz większe problemy z nauką a nawet z czytaniem ze zrozumieniem. Nie potrafiłem przecztać średniej grubości książki podczas trzy tygodniowej katorgi z nią, tzn., żyłem mając jeden cel - przywrócić sobie funkcje poznawcze, przeczytać ją szybko i przyjemnie, a tak naprawdę to jeszcze bardziej się rujnowałem i wycofywałem, bo się fizycznie degradowałem podczas miotania się w sobie przy jej czytaniu. Tak też było z nauką aż do przerwania edukacji, gdy coraz częściej przeżywałem wewnętrzne katusze - frustracje, błąkanie się w swoim wnętrzu, przejawiałem tzw. "włóczykijstwo" - chodziłem godzinami po bezdrożach i miałem inne dziwne na pozór rystrykcje moralno - obyczajowe np. pozostawałem o tzw. "suchym chlebie" przez niemal dwa lata, podejmowałem wysiłek ponad siły. Wszystko to było dla mnie naturalną alternatywą dla spełniania wytycznych, które wiązały się z upadkiem obyczajowym, ale przede wszystkim z obciążeniem powszechnymi wpływami społecznymi, które obierają panowanie nad sobą. Nie chciałem stracić równowagii w sposób, który byłby ryzykiem popadnięcia w kłopoty z prawem albo sprowokowania sytuacji, w której nieoczekiwany obrót wydarzenia byłby apogeum konfliktów wewnętrznych z długich lat bezkrytycznego spełniania nieżyciowych standardów. Wydarzenie to przybrałoby, proszę mi wierzyć, analogiczą do skutków dotychczasowego stylu bycia formę dramatu wewnętrznego, który starałem się od lat gimnazjum zmniejszyć do minimum, a i tak nie uniknąłem "wpadek".
Może i są ludzie, którzy żyją z przyzwoleniem na sposób bycia, który prowadzi ich w kierunku jawnych konfiktów np. misje zbrojne - ochotnicy albo tacy, którzy stają się nieodpowiedzialni i tracą trzeźwość umysłu w sposób nieoczekiwanego dramatu - powodują wypadki, narażają i krzywdzą innych ( alkohol jest tu najmniejszym złem ). Zdaję sobie sprawę, że to rozważania czysto hipotetyczne i w danych realiach są tylko szczątkowym ujęciem tematu, ale może trzeba zastanowić się, na ile realne są tragedie w wyniku niewyważonego stylu życia. Sam zbyt mocno czuję, że mam predyspozycje tragedii z moim udziałem.
A dochodzi do nich m. in. przez frywolny styl bycia i powszechne przyzwolenie na to, by kosztem łamania naturalnych barier wyznaczających bezpieczny rozwój budować na wyzysku swój dobrobyt. Takimi są np. staroświeckie myśli o życiu w czystości, cnotliwie, z myślą napiętnowania każdego, kto gorszy ludzi i zastrasza brakiem zahamowań i skłonnościami do deprawowania i niszczenia otoczenia. Niestety, ale brak powszechnej wstrzemięźliwości przed przyjmowaniem "niejasnego" stylu bycia rodzi postępowanie, na którym opiera się szkodliwa działalność społeczna, próżność, ociężałość w sensie manulanych zdolności, nieumiejetność opanowania żywiołów, w tym żądz, brak wyobraźni i poddawanie się krótkoterminowym, jednostkowym inicjatywom - finalizowanie w mentalności ludzkiej poprzez aprobatę frywolnych zachowań takich rozwiązań, które długoterminowo są zaciągnięciem kredytu ekologicznego. Dlatego najczęściej angażując duże środki i ludzki potencjał w dekadenckie myśli o rozwoju techniki, podejmujemy się starań, które kosztują nas często więcej niż przynoszone korzyści w zamian za nie. Takie trendy rodzą się właśnie przez nadgorliwość, chciwość, niemoralność postępowania albo w wyniku euforycznego sposobu wyznaczania planu społecznego, a to może być skutek kolejnych czynników np. historycznych. Dlatego trudno powstrzymać falę dekadenckiej kultury, która zaciera uniwersalne wartości. A te w następstwie spłaca się często dramatycznie. Może nie jest to do końca prawdą, ale wraz z postępem gospodarczym i ulepszaniem technologii podczas rewolucji przemysłowej w XX w. miało miejsce zjawisko "wyścigu zbrojeń". Ludzkość była w dużym stopniu "zdewaluowana" - upadła na skutek życia z wygodami, na które jej nie było stać i zapłaciła za mityczne standardy życia najgorszymi w dziejach konfliktami.
Rozbudowując interesowne dziedziny gospodarki, budując mit postępu, eksploatujemy ponad stan możliwości ekologiczne, a to przyczynia się do powstawania patologii i dewiacji społecznych w kontekście zachwiania równowagii emocjonalnej i napięć egzystencjalnych, które zmuszają do skarajności. Te napięcia mają też jak najbardziej charakter polityczny.
Dlatego uważam, że wycofanie w moim wypadku i skrajność postępowania to też wynik presji otoczenia, które zachowuje resztki samoktytyki i potrzebuje jakby obiektów obserwacji dla zachodzących zmian społecznych i naturalnych konsekwencji danej działalności. Jeśli rośnie np. agresja to oczywistym jest, że system społeczny, który mijając się z celem zaporzebowania jakim jest kompsumpcjonizm, piętnuje ludzi do coraz bardziej niehonorowego zachowania, daje poczucie niestabilności i zwiastuje nieoczekiwany przebieg wydarzeń.
Kontynułując, uważam, że ten sposób izolacji, na który się zdobywałem spowodował, że skłonny byłem jeszcze raz wzgardzić tym wszystkim, co jest typowym życiem społecznym. Ryzykując zupełną marginlizację, napiętnowanie, manifestowałem dramatyczny przebieg życia ze zbyt wysokimi standardami życia i jego naturalne konsekwencje. Rzeczywisty dramat, który demonstrowałem zmuszał mnie do karykaturalnych, groteskowych wystąpień, które zmieniały się w chamskie przejawy braku zahamowań. Równocześnie z tym, jak traciłem pracę i nie potrafiłem osiągać wyników w szkole, ani nawiązać realcji z innymi, desperacja i bunt niszczyły mnie i odsuwały od życia społecznego. Zachowywałem się wszakże naturalnie jeśli chodzi o kwestie skutków społecznego życia ponad stan, czego przeciętny człowiek nie dostrzega aż do pewnego momentu... Myślę, że chcąc się obronić przed gorszymi konsekwencjami nie mogłem postąpić inaczej.
Samotność, która była wynikiem dużych obciążeń, zmieniła się zatem w żal i rozgoryczenie, za pomocą którego chciałem uzyskać m. in. możliwość odnalezienia bardziej racjonalnej drogi życia. Piszę o niej, bo może nie ja jeden tylko odczuwam narastające poczucie samotności wśród innych, obcości, a z biegiem czasu wrogości otoczenia wobec siebie i na odwrót, obserwacji i napięcia, które zmuszają do przygotowania ujścia emocji. W każdym razie wiem, że oddalamy się od własnego wnętrza i równowagii życia i skłonni jesteśmy wybuchać na skutek desperackiej próby zmiany nieuchronnych konsekwencji dotychczasowych działań, a jeśli nie mamy na to odezwu, to stajemy się jeszcze bardziej cyniczni i skłonni wbrew rozsądkowi szkodzić innym.
Samotność może być zgubna. W moim przypadku zaczynało się od stopniowego wycofywania się emocjonalnego z życia społecznego od końca podstawówki. W gimnazjum przeżywałem dramat, bo wycofanie sprawiało, że miałem coraz większe problemy z nauką a nawet z czytaniem ze zrozumieniem. Nie potrafiłem przecztać średniej grubości książki podczas trzy tygodniowej katorgi z nią, tzn., żyłem mając jeden cel - przywrócić sobie funkcje poznawcze, przeczytać ją szybko i przyjemnie, a tak naprawdę to jeszcze bardziej się rujnowałem i wycofywałem, bo się fizycznie degradowałem podczas miotania się w sobie przy jej czytaniu. Tak też było z nauką aż do przerwania edukacji, gdy coraz częściej przeżywałem wewnętrzne katusze - frustracje, błąkanie się w swoim wnętrzu, przejawiałem tzw. "włóczykijstwo" - chodziłem godzinami po bezdrożach i miałem inne dziwne na pozór rystrykcje moralno - obyczajowe np. pozostawałem o tzw. "suchym chlebie" przez niemal dwa lata, podejmowałem wysiłek ponad siły. Wszystko to było dla mnie naturalną alternatywą dla spełniania wytycznych, które wiązały się z upadkiem obyczajowym, ale przede wszystkim z obciążeniem powszechnymi wpływami społecznymi, które obierają panowanie nad sobą. Nie chciałem stracić równowagii w sposób, który byłby ryzykiem popadnięcia w kłopoty z prawem albo sprowokowania sytuacji, w której nieoczekiwany obrót wydarzenia byłby apogeum konfliktów wewnętrznych z długich lat bezkrytycznego spełniania nieżyciowych standardów. Wydarzenie to przybrałoby, proszę mi wierzyć, analogiczą do skutków dotychczasowego stylu bycia formę dramatu wewnętrznego, który starałem się od lat gimnazjum zmniejszyć do minimum, a i tak nie uniknąłem "wpadek".
Może i są ludzie, którzy żyją z przyzwoleniem na sposób bycia, który prowadzi ich w kierunku jawnych konfiktów np. misje zbrojne - ochotnicy albo tacy, którzy stają się nieodpowiedzialni i tracą trzeźwość umysłu w sposób nieoczekiwanego dramatu - powodują wypadki, narażają i krzywdzą innych ( alkohol jest tu najmniejszym złem ). Zdaję sobie sprawę, że to rozważania czysto hipotetyczne i w danych realiach są tylko szczątkowym ujęciem tematu, ale może trzeba zastanowić się, na ile realne są tragedie w wyniku niewyważonego stylu życia. Sam zbyt mocno czuję, że mam predyspozycje tragedii z moim udziałem.
A dochodzi do nich m. in. przez frywolny styl bycia i powszechne przyzwolenie na to, by kosztem łamania naturalnych barier wyznaczających bezpieczny rozwój budować na wyzysku swój dobrobyt. Takimi są np. staroświeckie myśli o życiu w czystości, cnotliwie, z myślą napiętnowania każdego, kto gorszy ludzi i zastrasza brakiem zahamowań i skłonnościami do deprawowania i niszczenia otoczenia. Niestety, ale brak powszechnej wstrzemięźliwości przed przyjmowaniem "niejasnego" stylu bycia rodzi postępowanie, na którym opiera się szkodliwa działalność społeczna, próżność, ociężałość w sensie manulanych zdolności, nieumiejetność opanowania żywiołów, w tym żądz, brak wyobraźni i poddawanie się krótkoterminowym, jednostkowym inicjatywom - finalizowanie w mentalności ludzkiej poprzez aprobatę frywolnych zachowań takich rozwiązań, które długoterminowo są zaciągnięciem kredytu ekologicznego. Dlatego najczęściej angażując duże środki i ludzki potencjał w dekadenckie myśli o rozwoju techniki, podejmujemy się starań, które kosztują nas często więcej niż przynoszone korzyści w zamian za nie. Takie trendy rodzą się właśnie przez nadgorliwość, chciwość, niemoralność postępowania albo w wyniku euforycznego sposobu wyznaczania planu społecznego, a to może być skutek kolejnych czynników np. historycznych. Dlatego trudno powstrzymać falę dekadenckiej kultury, która zaciera uniwersalne wartości. A te w następstwie spłaca się często dramatycznie. Może nie jest to do końca prawdą, ale wraz z postępem gospodarczym i ulepszaniem technologii podczas rewolucji przemysłowej w XX w. miało miejsce zjawisko "wyścigu zbrojeń". Ludzkość była w dużym stopniu "zdewaluowana" - upadła na skutek życia z wygodami, na które jej nie było stać i zapłaciła za mityczne standardy życia najgorszymi w dziejach konfliktami.
Rozbudowując interesowne dziedziny gospodarki, budując mit postępu, eksploatujemy ponad stan możliwości ekologiczne, a to przyczynia się do powstawania patologii i dewiacji społecznych w kontekście zachwiania równowagii emocjonalnej i napięć egzystencjalnych, które zmuszają do skarajności. Te napięcia mają też jak najbardziej charakter polityczny.
Dlatego uważam, że wycofanie w moim wypadku i skrajność postępowania to też wynik presji otoczenia, które zachowuje resztki samoktytyki i potrzebuje jakby obiektów obserwacji dla zachodzących zmian społecznych i naturalnych konsekwencji danej działalności. Jeśli rośnie np. agresja to oczywistym jest, że system społeczny, który mijając się z celem zaporzebowania jakim jest kompsumpcjonizm, piętnuje ludzi do coraz bardziej niehonorowego zachowania, daje poczucie niestabilności i zwiastuje nieoczekiwany przebieg wydarzeń.
Kontynułując, uważam, że ten sposób izolacji, na który się zdobywałem spowodował, że skłonny byłem jeszcze raz wzgardzić tym wszystkim, co jest typowym życiem społecznym. Ryzykując zupełną marginlizację, napiętnowanie, manifestowałem dramatyczny przebieg życia ze zbyt wysokimi standardami życia i jego naturalne konsekwencje. Rzeczywisty dramat, który demonstrowałem zmuszał mnie do karykaturalnych, groteskowych wystąpień, które zmieniały się w chamskie przejawy braku zahamowań. Równocześnie z tym, jak traciłem pracę i nie potrafiłem osiągać wyników w szkole, ani nawiązać realcji z innymi, desperacja i bunt niszczyły mnie i odsuwały od życia społecznego. Zachowywałem się wszakże naturalnie jeśli chodzi o kwestie skutków społecznego życia ponad stan, czego przeciętny człowiek nie dostrzega aż do pewnego momentu... Myślę, że chcąc się obronić przed gorszymi konsekwencjami nie mogłem postąpić inaczej.
Samotność, która była wynikiem dużych obciążeń, zmieniła się zatem w żal i rozgoryczenie, za pomocą którego chciałem uzyskać m. in. możliwość odnalezienia bardziej racjonalnej drogi życia. Piszę o niej, bo może nie ja jeden tylko odczuwam narastające poczucie samotności wśród innych, obcości, a z biegiem czasu wrogości otoczenia wobec siebie i na odwrót, obserwacji i napięcia, które zmuszają do przygotowania ujścia emocji. W każdym razie wiem, że oddalamy się od własnego wnętrza i równowagii życia i skłonni jesteśmy wybuchać na skutek desperackiej próby zmiany nieuchronnych konsekwencji dotychczasowych działań, a jeśli nie mamy na to odezwu, to stajemy się jeszcze bardziej cyniczni i skłonni wbrew rozsądkowi szkodzić innym.