28 Sie 2015, Pią 23:55, PID: 465806
Cześć. Jestem tu nowa i z góry przepraszam za jakiekolwiek wpadki i to, że być może powtórzyłam temat, ale ogrom forum dla mnie jest nie do pokonania.
Wszystko zaczęło się w liceum, gdzie znalazło się mnóstwo osób z najróżniejszych miejscowości mojego regionu, chodziłam do klasy, w której na 35 osób przypadało tylko 6 chłopaków. Całą resztę stanowiły dziewczyny w tym jedna taka M., która po odniesieniu sukcesu zaczęła mnie traktować jako gorszą, choć nie wiem czemu. Te 3 lata były dla mnie straszne, gadałam z dwiema osobami z klasy, a przerwy spędzałam z ludźmi z klasy równoległej i młodszymi. Koleżanki z klasy patrzyły na mnie z pogardą, nie byłam zapraszana na imprezy/18 i siedziałam też sama. Generalnie nikt mi niczego w twarz złego nie powiedział, ale trudno było mi się wyluzować w klasie, często opuszczałam lekcje, bo się bałam samotności. (Myję się, maluję, ubieram schludnie, choć wiem, nie w najlepsze ciuchy, bo mnie nie stać, więc fizycznością nie odstraszałam, wulgarna też nie byłam, czasem żartowałam z chłopakami i czasem zdarzyło mi się powiedzieć coś niestosownego, ale przepraszałam zawsze)
Na studiach mam to samo. Zaczynam teraz 3 rok i jest kolejna M., która mnie opieprzyła. Trafiłam do jej grupy w II semestrze, grupa była mała, jeden chłopak i reszta dziewczyn, których nie znałam wcześniej. I była taka sytuacja, że siedząc w bibliotece zauważyłam, że koleżanka drzemie, wymieniłyśmy słówko zanim zasnęła. Potem poszłam na obiad na stołówkę, a potem prosto na zajęcia. Przed salą siedziały koleżanki z grupy i kilka dziewczyn z innej grupy. Spytały czy widziałam M., odpowiedziałam, że tak i że jest w bibliotece i chyba sobie jeszcze drzemie. Dziewczyny zaczęły chichotać i minęło trochę czasu zanim przyszła prowadząca, do której podeszła O. i spytała, czy "może iść po koleżankę, bo ta chyba zasnęła w bibliotece" i poszła, ale jej nie znalazła. Spytałam więc ja o to samo, ale babka już nie pozwoliła wyjść z sali. Po 10 min wbiegła M. i skłamała, że była u lekarza, stąd spóźnienie. Po paru dniach podchodzi do mnie ta śpiąca królewna M. i zaczyna się awanturować, że to co zrobiłam było bezczelne i że jak ja mogłam jej to zrobić. Odpowiedziałam, że widziałam, że miała telefon obok głowy, więc budzik powinna mieć nastawiony i jak się spóźniała na zajęcia to chciałam po nią pójść w końcu, a ta krzyczała, że poszła jej szukać O., bo się bała, że M. zasłabła gdzieś i nie wiedziała gdzie szukać nawet, a ja to jestem zła, bo wypaplałam się prowadzącej. Powiedziałam jej, że to kłamstwo. A ona z takim przękąsem:"no O. mówi co innego" i poszła sobie i nie chciała sobie wytłumaczyć, że wcale jej nie wkopałam. I tak II semestr minął mi znowu w samotności, bo od tamtej chwili większość dziewczyn się do mnie nie odzywała a na zajęciach jak usiadłam obok kogoś, to się przesiadał. Do dzisiaj na zajęciach czuję tą oziębłość w stosunku do mnie, boje się zagadać do ludzi, boję się w ogóle odezwać na ćwiczeniach, a na stołówce jem zazwyczaj sama, jest jedna kumpela z którą się lubimy, ale też tak chłodno i jak się pojawią znajomi, to ona się przesiada do ich stołu, gdzie miejsca już dla mnie nie ma. Często zauważam to, że jak przychodzę pod salę, to rozmowy osób, które już tam są - cichną, a wiele z nich nie odpowiada mi na 'cześć' choć przyznam, że stosunki z M. się polepszyły na III i IV sem, bo pierwsza się witała i zagadywała, ale tylko nt. zajęć.
Także jest jeszcze ten problem, że boję się odezwać, bo w przeszłości często ludzie mi przerywali w połowie zdania, nie pytali potem, co chciałam powiedzieć, nie słuchali mnie i nadal czasem się tak zdarza, zwłaszcza, jeśli w grupie jest osoba dominująca charakterem.
Do psychologa chodziłam w liceum, ale musiałam zaprzestać spotkań ze względów finansowych.
Dziękuję, że mogłam się w spokoju wygadać, ponieważ mój chłopak przy takich wyznaniach mnie strofuje, stresuje i ma pretensje, że się nie postawię albo że nie mam dystansu do siebie. Zazwyczaj płaczę po takich rozmowach, chyba sami wiecie, co przejścia z ludźmi potrafią uczynić z psychiką.
Pozdrawiam ciepło i liczę, że znajdzie się ktoś, kto mnie uspokoi i poradzi.
Wszystko zaczęło się w liceum, gdzie znalazło się mnóstwo osób z najróżniejszych miejscowości mojego regionu, chodziłam do klasy, w której na 35 osób przypadało tylko 6 chłopaków. Całą resztę stanowiły dziewczyny w tym jedna taka M., która po odniesieniu sukcesu zaczęła mnie traktować jako gorszą, choć nie wiem czemu. Te 3 lata były dla mnie straszne, gadałam z dwiema osobami z klasy, a przerwy spędzałam z ludźmi z klasy równoległej i młodszymi. Koleżanki z klasy patrzyły na mnie z pogardą, nie byłam zapraszana na imprezy/18 i siedziałam też sama. Generalnie nikt mi niczego w twarz złego nie powiedział, ale trudno było mi się wyluzować w klasie, często opuszczałam lekcje, bo się bałam samotności. (Myję się, maluję, ubieram schludnie, choć wiem, nie w najlepsze ciuchy, bo mnie nie stać, więc fizycznością nie odstraszałam, wulgarna też nie byłam, czasem żartowałam z chłopakami i czasem zdarzyło mi się powiedzieć coś niestosownego, ale przepraszałam zawsze)
Na studiach mam to samo. Zaczynam teraz 3 rok i jest kolejna M., która mnie opieprzyła. Trafiłam do jej grupy w II semestrze, grupa była mała, jeden chłopak i reszta dziewczyn, których nie znałam wcześniej. I była taka sytuacja, że siedząc w bibliotece zauważyłam, że koleżanka drzemie, wymieniłyśmy słówko zanim zasnęła. Potem poszłam na obiad na stołówkę, a potem prosto na zajęcia. Przed salą siedziały koleżanki z grupy i kilka dziewczyn z innej grupy. Spytały czy widziałam M., odpowiedziałam, że tak i że jest w bibliotece i chyba sobie jeszcze drzemie. Dziewczyny zaczęły chichotać i minęło trochę czasu zanim przyszła prowadząca, do której podeszła O. i spytała, czy "może iść po koleżankę, bo ta chyba zasnęła w bibliotece" i poszła, ale jej nie znalazła. Spytałam więc ja o to samo, ale babka już nie pozwoliła wyjść z sali. Po 10 min wbiegła M. i skłamała, że była u lekarza, stąd spóźnienie. Po paru dniach podchodzi do mnie ta śpiąca królewna M. i zaczyna się awanturować, że to co zrobiłam było bezczelne i że jak ja mogłam jej to zrobić. Odpowiedziałam, że widziałam, że miała telefon obok głowy, więc budzik powinna mieć nastawiony i jak się spóźniała na zajęcia to chciałam po nią pójść w końcu, a ta krzyczała, że poszła jej szukać O., bo się bała, że M. zasłabła gdzieś i nie wiedziała gdzie szukać nawet, a ja to jestem zła, bo wypaplałam się prowadzącej. Powiedziałam jej, że to kłamstwo. A ona z takim przękąsem:"no O. mówi co innego" i poszła sobie i nie chciała sobie wytłumaczyć, że wcale jej nie wkopałam. I tak II semestr minął mi znowu w samotności, bo od tamtej chwili większość dziewczyn się do mnie nie odzywała a na zajęciach jak usiadłam obok kogoś, to się przesiadał. Do dzisiaj na zajęciach czuję tą oziębłość w stosunku do mnie, boje się zagadać do ludzi, boję się w ogóle odezwać na ćwiczeniach, a na stołówce jem zazwyczaj sama, jest jedna kumpela z którą się lubimy, ale też tak chłodno i jak się pojawią znajomi, to ona się przesiada do ich stołu, gdzie miejsca już dla mnie nie ma. Często zauważam to, że jak przychodzę pod salę, to rozmowy osób, które już tam są - cichną, a wiele z nich nie odpowiada mi na 'cześć' choć przyznam, że stosunki z M. się polepszyły na III i IV sem, bo pierwsza się witała i zagadywała, ale tylko nt. zajęć.
Także jest jeszcze ten problem, że boję się odezwać, bo w przeszłości często ludzie mi przerywali w połowie zdania, nie pytali potem, co chciałam powiedzieć, nie słuchali mnie i nadal czasem się tak zdarza, zwłaszcza, jeśli w grupie jest osoba dominująca charakterem.
Do psychologa chodziłam w liceum, ale musiałam zaprzestać spotkań ze względów finansowych.
Dziękuję, że mogłam się w spokoju wygadać, ponieważ mój chłopak przy takich wyznaniach mnie strofuje, stresuje i ma pretensje, że się nie postawię albo że nie mam dystansu do siebie. Zazwyczaj płaczę po takich rozmowach, chyba sami wiecie, co przejścia z ludźmi potrafią uczynić z psychiką.
Pozdrawiam ciepło i liczę, że znajdzie się ktoś, kto mnie uspokoi i poradzi.