07 Gru 2017, Czw 19:02, PID: 719813
Wiem, że już został stworzony temat o tego typu zaburzeniach, ale tu jednak chciałabym się skupić na nieco innej manifestacji tego problemu.
Ostatnio mam bardzo ciężki okres w swoim życiu głównie pod względem psychicznym. Pewne osoby w takim stanie popadają w depresję, a ja, no cóż... mam tendencję do wzmożonych zachowań obsesyjno-kompulsywnych. Nie są one jakby to ująć "stereotypowe", to znaczy: Większości osób pojawia się obraz osoby, która myje ręce parę razy dziennie,bo panicznie boi się zarazków; pilnuje aby określoną ilość razy wykonać daną czynność, bo może się stać coś tragicznego... Za dzieciaka miałam pewne tego podobne zachowania(np. musiałam kończyć czytanie na pierwszej, ostatniej lub nieparzystej stronie, bo w przeciwnym wypadku następował jakiś taki nieokreślony spadek nastroju i ogólnie czułam się źle. Teraz już tego nie mam. Obecnie chodzi o coś innego. Dążę do "ukształtowania myśli", "normalizacji myśli" jeśli mam lepszy dzień("normalizacja", czyli dążenie do kompulsywnej zmiany negatywnego myślenia, żeby stało się ono neutralne lub pozytywne). W taki sposób wkraczam w polemikę sama ze sobą, ciągle szukam logicznych argumentów, za wszelką cenę szukam tej jednoznacznej odpowiedzi. Jestem tym tak pochłonięta, że żyję w ciągłym stresie ciągle mając z tyłu głowy te przekonania o sobie i bez wytchnienia szukam jasnej odpowiedzi na pytania i nie mogę ich znaleźć i w tym tkwi cały problem...
Pewnie teraz użytkownicy, którzy mnie lepiej znają, wiedzą, jaki rodzaj fobii mam na myśli. Nie chciałam zawrzeć w tytule nazwy tego zaburzenia, bo może osoby z innymi tego typu problemami mają podobnie i będzie im łatwiej się utożsamić z opisem.
Obsesja analizowania lub wręcz przeciwnie unikania danych rytualnych czynności, żeby tylko uzyskać pewien mocno i jednoznacznie ugruntowany obraz samej siebie, unikanie jak ognia pewnych ogólnie akceptowanych społecznie czynności byleby tylko nie odpalić znów łańcucha natrętnego(zwykle negatywnego) głosu w głowie, który każe rozkładać problem na czynniki pierwsze. Niestety, większość ludzi tego nie rozumie... Nie rozumieją, że sytuacja lub czynność, która większości wydaje się być neutralna, u mnie odpala szereg niepotrzebnych myśli i odruchów. Myślę, ze dlatego jest mi gorzej wdrożyć się w grono ludzi, bo... nie są przyzwyczajeni do tego, ze ktoś może myśleć w drastycznie odmienny sposób.
Ostatnio tak bardzo uruchomił się w mojej głowie ten ch%&$ mechanizm, że większość sposobów na radzenie sobie z tym problemem nie skutkowało: Bardzo próbowałam zająć się jakąś inną czynnością, ale to działało na zasadzie "nie myśl o różowym słoniu" - chcąc, czy nie chcąc w głowie automatycznie pojawia się obraz tego zwierzęcia; Starałam się nie kłócić ze sobą używając logicznych argumentów - jednak czynniki zewnętrzne nie dają o sobie zapomnieć; starałam się ograniczać "triggery"(czyli czynności i sytuacji prowokujących obsesyjne myśli), lecz w moim przypadku po prostu nie da się ich totalnie wyeliminować, bo musiałabym cały dzień spędzić zamknięta w czterech ścianach bez dostępu do świata zewnętrznego(tak, od internetu też musiałabym się odciąć i mówię to teraz na poważnie: samo wychodzenie na zewnątrz, do ludzi daje mi impuls do chorobliwego analizowania i porównywania się z innymi)...
Pewnego razu(całkiem niedawno), gdy już miałam tak silny atak, że dosłownie szumiało i dudniło mi w uszach, czułam spięcie w całym ciele, trzęsłam się z zimna i nie docierały już do mnie inne myśli, zaczęłam intensywnie szukać rozwiązania na różnych stronach i znalazłam pewną poradę: zaakceptować obsesyjno-kompulsywne myśli, dopuścić do siebie ewentualność(a nawet pewność - tak jak w moim przypadku), że te katastroficzne wizję, przed którymi mają nas ochronić natrętne myśli i zachowania, rzeczywiście są prawdą i basta. Wtedy popłakałam się, ale przyniosło mi to ulgę i zbędne myśli dały mi spokój - przynajmniej na pewien czas. Bo wiecie co? Zachowania obsesyjno-kompulsywne pochodzą z lęku(a szczególnie u mnie) i potrzeby kontroli czynników, które go wywołują. O tyle gorzej jest tym osobom, które nie mogą realnie wpłynąć na dane czynniki... I to dobija.
Teraz jestem w pewnego rodzaju "zawieszeniu". Pozbyłam się większości "triggerów", walczę(na ten moment odnoszę sukces), żebym nie wróciła do czynności, które prowokują u mnie dane myśli i przede wszystkim przyjęłam do wiadomości i traktuję jako prawdę najgorszy możliwy scenariusz, który stworzył dla mnie mój mózg. Nie powiem, nie czuję się dobrze z takim stanem rzeczy, ale prawdę mówiąc, wszystko jest lepsze niż wyniszczające obsesyjno-kompulsywne myśli. I teraz jest mi z tym wszystkim źle i staram się przyzwyczaić do nowego myślenia, tylko co dalej? "Triggerów" nie mogę się doszczętnie pozbyć, bo większość ludzi traktuje to jako coś normalnego, jako część zdrowego życia społecznego i myślę, że nie wykonując ich mogę prędzej czy później skazać się na banicję, a dodatkowo czasem może wiązać się to z narażeniem na niebezpieczeństwo mojego życia.
Więc zwracam się do Was, moi fobiciele, o pomoc. Czy ktoś może był w podobnej do mnie sytuacji i wie, jak z niej wyjść? Jak sprawić, żeby te "triggery" traktować chociaż w sposób neutralny i jak sprawić, żeby mieć chociaż neutralne przekonania odnośnie pewnych aspektów mojej osoby albo... jak sprawić, żeby afirmować te negatywne? Wyprzedzam pytanie: Leki z grupy SSRI tylko częściowo eliminują mój problem, bo może i trochę uspokajają pewne zachowania, ale myśli pozostają i obraz samej siebie pozostaje wciąż nienaruszony i również nie jestem pewna czy podczas zażywania tych leków coś innego mogło mieć wpływ na "poprawę mojej sytuacji".
A i mała uwaga: Ci którzy wiedzą, o co chodzi i będą mnie przekonywać, ze jest inaczej(szczególnie Ci, którzynie znają mnie na żywo), to pedały(z całym szacunkiem oczywiście - tak tylko sobie żaruję) ; D
A tak na serio to ja sama muszę to poczuć i zobaczyć, a jak pewnie się domyślacie, niesamowicie trudno będzie mi w to uwierzyć...
Pozdrawiam ^_^
Ostatnio mam bardzo ciężki okres w swoim życiu głównie pod względem psychicznym. Pewne osoby w takim stanie popadają w depresję, a ja, no cóż... mam tendencję do wzmożonych zachowań obsesyjno-kompulsywnych. Nie są one jakby to ująć "stereotypowe", to znaczy: Większości osób pojawia się obraz osoby, która myje ręce parę razy dziennie,bo panicznie boi się zarazków; pilnuje aby określoną ilość razy wykonać daną czynność, bo może się stać coś tragicznego... Za dzieciaka miałam pewne tego podobne zachowania(np. musiałam kończyć czytanie na pierwszej, ostatniej lub nieparzystej stronie, bo w przeciwnym wypadku następował jakiś taki nieokreślony spadek nastroju i ogólnie czułam się źle. Teraz już tego nie mam. Obecnie chodzi o coś innego. Dążę do "ukształtowania myśli", "normalizacji myśli" jeśli mam lepszy dzień("normalizacja", czyli dążenie do kompulsywnej zmiany negatywnego myślenia, żeby stało się ono neutralne lub pozytywne). W taki sposób wkraczam w polemikę sama ze sobą, ciągle szukam logicznych argumentów, za wszelką cenę szukam tej jednoznacznej odpowiedzi. Jestem tym tak pochłonięta, że żyję w ciągłym stresie ciągle mając z tyłu głowy te przekonania o sobie i bez wytchnienia szukam jasnej odpowiedzi na pytania i nie mogę ich znaleźć i w tym tkwi cały problem...
Pewnie teraz użytkownicy, którzy mnie lepiej znają, wiedzą, jaki rodzaj fobii mam na myśli. Nie chciałam zawrzeć w tytule nazwy tego zaburzenia, bo może osoby z innymi tego typu problemami mają podobnie i będzie im łatwiej się utożsamić z opisem.
Obsesja analizowania lub wręcz przeciwnie unikania danych rytualnych czynności, żeby tylko uzyskać pewien mocno i jednoznacznie ugruntowany obraz samej siebie, unikanie jak ognia pewnych ogólnie akceptowanych społecznie czynności byleby tylko nie odpalić znów łańcucha natrętnego(zwykle negatywnego) głosu w głowie, który każe rozkładać problem na czynniki pierwsze. Niestety, większość ludzi tego nie rozumie... Nie rozumieją, że sytuacja lub czynność, która większości wydaje się być neutralna, u mnie odpala szereg niepotrzebnych myśli i odruchów. Myślę, ze dlatego jest mi gorzej wdrożyć się w grono ludzi, bo... nie są przyzwyczajeni do tego, ze ktoś może myśleć w drastycznie odmienny sposób.
Ostatnio tak bardzo uruchomił się w mojej głowie ten ch%&$ mechanizm, że większość sposobów na radzenie sobie z tym problemem nie skutkowało: Bardzo próbowałam zająć się jakąś inną czynnością, ale to działało na zasadzie "nie myśl o różowym słoniu" - chcąc, czy nie chcąc w głowie automatycznie pojawia się obraz tego zwierzęcia; Starałam się nie kłócić ze sobą używając logicznych argumentów - jednak czynniki zewnętrzne nie dają o sobie zapomnieć; starałam się ograniczać "triggery"(czyli czynności i sytuacji prowokujących obsesyjne myśli), lecz w moim przypadku po prostu nie da się ich totalnie wyeliminować, bo musiałabym cały dzień spędzić zamknięta w czterech ścianach bez dostępu do świata zewnętrznego(tak, od internetu też musiałabym się odciąć i mówię to teraz na poważnie: samo wychodzenie na zewnątrz, do ludzi daje mi impuls do chorobliwego analizowania i porównywania się z innymi)...
Pewnego razu(całkiem niedawno), gdy już miałam tak silny atak, że dosłownie szumiało i dudniło mi w uszach, czułam spięcie w całym ciele, trzęsłam się z zimna i nie docierały już do mnie inne myśli, zaczęłam intensywnie szukać rozwiązania na różnych stronach i znalazłam pewną poradę: zaakceptować obsesyjno-kompulsywne myśli, dopuścić do siebie ewentualność(a nawet pewność - tak jak w moim przypadku), że te katastroficzne wizję, przed którymi mają nas ochronić natrętne myśli i zachowania, rzeczywiście są prawdą i basta. Wtedy popłakałam się, ale przyniosło mi to ulgę i zbędne myśli dały mi spokój - przynajmniej na pewien czas. Bo wiecie co? Zachowania obsesyjno-kompulsywne pochodzą z lęku(a szczególnie u mnie) i potrzeby kontroli czynników, które go wywołują. O tyle gorzej jest tym osobom, które nie mogą realnie wpłynąć na dane czynniki... I to dobija.
Teraz jestem w pewnego rodzaju "zawieszeniu". Pozbyłam się większości "triggerów", walczę(na ten moment odnoszę sukces), żebym nie wróciła do czynności, które prowokują u mnie dane myśli i przede wszystkim przyjęłam do wiadomości i traktuję jako prawdę najgorszy możliwy scenariusz, który stworzył dla mnie mój mózg. Nie powiem, nie czuję się dobrze z takim stanem rzeczy, ale prawdę mówiąc, wszystko jest lepsze niż wyniszczające obsesyjno-kompulsywne myśli. I teraz jest mi z tym wszystkim źle i staram się przyzwyczaić do nowego myślenia, tylko co dalej? "Triggerów" nie mogę się doszczętnie pozbyć, bo większość ludzi traktuje to jako coś normalnego, jako część zdrowego życia społecznego i myślę, że nie wykonując ich mogę prędzej czy później skazać się na banicję, a dodatkowo czasem może wiązać się to z narażeniem na niebezpieczeństwo mojego życia.
Więc zwracam się do Was, moi fobiciele, o pomoc. Czy ktoś może był w podobnej do mnie sytuacji i wie, jak z niej wyjść? Jak sprawić, żeby te "triggery" traktować chociaż w sposób neutralny i jak sprawić, żeby mieć chociaż neutralne przekonania odnośnie pewnych aspektów mojej osoby albo... jak sprawić, żeby afirmować te negatywne? Wyprzedzam pytanie: Leki z grupy SSRI tylko częściowo eliminują mój problem, bo może i trochę uspokajają pewne zachowania, ale myśli pozostają i obraz samej siebie pozostaje wciąż nienaruszony i również nie jestem pewna czy podczas zażywania tych leków coś innego mogło mieć wpływ na "poprawę mojej sytuacji".
A i mała uwaga: Ci którzy wiedzą, o co chodzi i będą mnie przekonywać, ze jest inaczej(szczególnie Ci, którzynie znają mnie na żywo), to pedały(z całym szacunkiem oczywiście - tak tylko sobie żaruję) ; D
A tak na serio to ja sama muszę to poczuć i zobaczyć, a jak pewnie się domyślacie, niesamowicie trudno będzie mi w to uwierzyć...
Pozdrawiam ^_^