31 Maj 2018, Czw 23:26, PID: 748430
Witam serdecznie!
Jestem tu nowy i chciałbym Wam opowiedzieć jak to się stało, że jestem nieśmiały. Pamiętam, że w przedszkolu byłem wesołym, towarzyskim dzieckiem. Miałem wielu kolegów i nawet dziewczyny się mną interesowały. Bardzo dobrze wspominam ten etap w swoim krótkim życiu, chciałbym tam wrócić choć na parę chwil. Następnie przyszła kolej na szkołę podstawową i nie wiem, tak jakoś coś mnie blokowało w kontaktach z innymi. Nowa klasa, nowi ludzie, nowi nauczyciele to wszystko sprawiło, że stałem się mniej pewny siebie i dużo mniej mówiłem. Pamiętam jak pewnego razu samotnie siedziałem na górce przy szkole i na przerwie podszedł do mnie pewien kolega z klasy Johnny (taką dziś ma ksywę) i tak zaczęła się moja wieloletnia znajomość z tym typem. Klasa go niezbyt akceptowała, bo był chory. W sensie, że miał ADHD i słabą pamięć, a mnie nie akceptowali, bo z nimi nie gadałem zbyt dużo i chyba uważali, że się wywyższam w ten sposób, choć tak nie było. Tak przeszły klasy 1-3. W klasie był pewien chłopak z którym raz gadałem (Kuba), ale później już nie gadaliśmy i w klasach 4-6 oraz gimnazjum zaczęła się nasza rywalizacja (coś jak Messi vs Ronaldo; mówią że ze sobą nie rywalizują ale i tak wszyscy wiedzą, że jeden chce przebić drugiego w rekordach i trofeach). W klasach 4-6 było trochę lepiej, bo miałem dobry kontakt z Patrykiem, Marcinem, Marcelem. Razem z nimi i Johnnym graliśmy w nogę i spotykaliśmy się w domu Marcela. Było naprawdę spoko, pamiętam to jakby, to było wczoraj: jak graliśmy w nogę przed meczami Polski na Euro 2012, jak graliśmy w PES'a. Lecz z czasem zorientowałem się, że Marcel mnie nie lubi i skończyły się spotkania, a nasza paczka z czasem się rozpadła i było . Z Johnnym przeżyłem podstawówkę i przyszedł najgorszy moment w moim życiu, a mianowicie- GIMBAZJUM...
Klasa prawie cała mówiąc krótko była z+- wszyscy chłopacy oprócz nas skupili się wokół Kuby a on był bardzo pewny siebie, arogancki, chamski. Bardzo go nie lubiłem, bo mnie też atakował, ale z czasem koło mi to latało. Większość moich "kolegów z klasy" interesowały tylko fajki, alko, imprezki, jakieś gierki i beka na lekcjach, nic więcej. Dziewczyny lepsze nie były, ale chociaż parę było normalnych. Z nimfami w gimie praktycznie wcale nie gadałem i to mnie dobijało, bo gdy Johnnego nie było w szkole to nie miałem nawet do kogo ryja otworzyć. Pierwsza klasa była najgorsza, zawsze jak miałeś odpowiedzieć na jakieś pytanie nauczyciela, jak odpowiedziałeś to miliony komentarzy do tego i wyśmiewanie z strony klasy. Najbardziej aktywny w takich rzeczach był inny Kuba, który skumplował się z tym pierwszym. Jak tego pedała kiedyś spotkam to tak mu naklepie, że przez 3 dni swojego ryja w lustrze nie rozpozna. Moja nieśmiałość wtedy mocno się pogłębiła i matka namówiła, żebym udał się do psychologa. Ta terapia szczerze mówiąc dużo dała, bo w 2 klasie poznałem razem z Johnnym tak ok.10 osób z którymi gadaliśmy na przerwach na dole przy stołówce. Stworzyliśmy paczkę osób, które źle się czuły w swoich klasach. Pamiętam, że na początku byłem bardzo małomówny i robili sobie mała bekę, żebym się otworzył co pomogło i dzięki im za to. Graliśmy w karty, ,graliśmy w nogę czym się dało na korytarzu, na komputerach w bibliotece graliśmy w gierki- było za+ i dzięki temu przeżyłem całe gim, a w tym czasie miałem naprawdę ciężkie schizy psychiczne i myślałem o śmierci. Dziękuje Bogu, że już jestem w LO. Szkoda tylko ziomów z gimy, ale no życie.
P.S. W gimie drugim plusem była wychowawczyni, która była jedną z najlepszych w moim "szkolnym życiu".
We wrześniu przyszła kolej na LO i miałem nadzieje, że w tej szkole będę miał dobrą klasę, będę rozmawiał z dziewczynami i poznam wielu ciekawych ludzi. Początek był najgorszy, bo w cholerę się stresowałem i bardzo mnie bolał brzuch jak miałem iść do szkoły, a nigdy tak nie miałem, nawet w gimie. Oczywiście przez pierwsze dni z nikim nie gadałem i po jakimś czasie dwóch chłopaków z mojej klasy (było nas 4 ale jeden się przeniósł, gadałem z nim trochę, ale nie był zainteresowany znajomością i z czasem sobie uświadomiłem że to był pedał) mnie "przygarnęło" i tak się zaczęła moja przemiana. Stałem się bardziej pewny siebie, moja samoocena wzrosła, zmieniłem się wewnętrznie. Przestałem się obawiać co ludzie powiedzą i głośno mówię swoje zdanie. Mocno pomogła mi w tym modlitwa, muzyka, mama i rozmowy z nią oraz nocne rozmyślania, że to co było jest nieważne i że trzeba zmienić swoje życie , żeby nie zdechnąć smutnym. W pierwszych miesiącach pewna dziewczyna (Weronika) zaczęła szukać ze mną kontaktu, ale ja się nie mogłem przebić przez bariery nieśmiałości i nie umiałem gadać z dziewczynami. Lecz przyszła zmiana, a mianowicie wycieczka do Wrocka na łyżwy i do teatru. Na łyżwach nie umiałem jeździć, a ona zaoferowała swoją pomoc i tak jakoś rozmawialiśmy i jeździliśmy ( często się wywalałem ;.D ale na szczęście nie zrobiłem sobie krzywdy czy jej ). Dałbym naprawdę wiele, żeby to powtórzyć ale nic z tego bo ona ma teraz chłopaka i mnie zlewa...
W sumie to w smutne, że kochasz osobę która Cię nie chce.
Myślę jednak, że mimo wszystko nadal jestem trochę nieśmiały i chciałbym bardzo abyśmy sobie nawzajem pomogli.
Może tu znajdę ukojnie dla mojej zranionej duszy.
P.S. Przepraszam, że tak długie,ale musiałem to z siebie wyrzucić, mam nadzieje, że choć parę osób przeczyta do końca. Przepraszam też za błędy, ale piszę późnym wieczorem i już trochę koncentracja spada
Jestem tu nowy i chciałbym Wam opowiedzieć jak to się stało, że jestem nieśmiały. Pamiętam, że w przedszkolu byłem wesołym, towarzyskim dzieckiem. Miałem wielu kolegów i nawet dziewczyny się mną interesowały. Bardzo dobrze wspominam ten etap w swoim krótkim życiu, chciałbym tam wrócić choć na parę chwil. Następnie przyszła kolej na szkołę podstawową i nie wiem, tak jakoś coś mnie blokowało w kontaktach z innymi. Nowa klasa, nowi ludzie, nowi nauczyciele to wszystko sprawiło, że stałem się mniej pewny siebie i dużo mniej mówiłem. Pamiętam jak pewnego razu samotnie siedziałem na górce przy szkole i na przerwie podszedł do mnie pewien kolega z klasy Johnny (taką dziś ma ksywę) i tak zaczęła się moja wieloletnia znajomość z tym typem. Klasa go niezbyt akceptowała, bo był chory. W sensie, że miał ADHD i słabą pamięć, a mnie nie akceptowali, bo z nimi nie gadałem zbyt dużo i chyba uważali, że się wywyższam w ten sposób, choć tak nie było. Tak przeszły klasy 1-3. W klasie był pewien chłopak z którym raz gadałem (Kuba), ale później już nie gadaliśmy i w klasach 4-6 oraz gimnazjum zaczęła się nasza rywalizacja (coś jak Messi vs Ronaldo; mówią że ze sobą nie rywalizują ale i tak wszyscy wiedzą, że jeden chce przebić drugiego w rekordach i trofeach). W klasach 4-6 było trochę lepiej, bo miałem dobry kontakt z Patrykiem, Marcinem, Marcelem. Razem z nimi i Johnnym graliśmy w nogę i spotykaliśmy się w domu Marcela. Było naprawdę spoko, pamiętam to jakby, to było wczoraj: jak graliśmy w nogę przed meczami Polski na Euro 2012, jak graliśmy w PES'a. Lecz z czasem zorientowałem się, że Marcel mnie nie lubi i skończyły się spotkania, a nasza paczka z czasem się rozpadła i było . Z Johnnym przeżyłem podstawówkę i przyszedł najgorszy moment w moim życiu, a mianowicie- GIMBAZJUM...
Klasa prawie cała mówiąc krótko była z+- wszyscy chłopacy oprócz nas skupili się wokół Kuby a on był bardzo pewny siebie, arogancki, chamski. Bardzo go nie lubiłem, bo mnie też atakował, ale z czasem koło mi to latało. Większość moich "kolegów z klasy" interesowały tylko fajki, alko, imprezki, jakieś gierki i beka na lekcjach, nic więcej. Dziewczyny lepsze nie były, ale chociaż parę było normalnych. Z nimfami w gimie praktycznie wcale nie gadałem i to mnie dobijało, bo gdy Johnnego nie było w szkole to nie miałem nawet do kogo ryja otworzyć. Pierwsza klasa była najgorsza, zawsze jak miałeś odpowiedzieć na jakieś pytanie nauczyciela, jak odpowiedziałeś to miliony komentarzy do tego i wyśmiewanie z strony klasy. Najbardziej aktywny w takich rzeczach był inny Kuba, który skumplował się z tym pierwszym. Jak tego pedała kiedyś spotkam to tak mu naklepie, że przez 3 dni swojego ryja w lustrze nie rozpozna. Moja nieśmiałość wtedy mocno się pogłębiła i matka namówiła, żebym udał się do psychologa. Ta terapia szczerze mówiąc dużo dała, bo w 2 klasie poznałem razem z Johnnym tak ok.10 osób z którymi gadaliśmy na przerwach na dole przy stołówce. Stworzyliśmy paczkę osób, które źle się czuły w swoich klasach. Pamiętam, że na początku byłem bardzo małomówny i robili sobie mała bekę, żebym się otworzył co pomogło i dzięki im za to. Graliśmy w karty, ,graliśmy w nogę czym się dało na korytarzu, na komputerach w bibliotece graliśmy w gierki- było za+ i dzięki temu przeżyłem całe gim, a w tym czasie miałem naprawdę ciężkie schizy psychiczne i myślałem o śmierci. Dziękuje Bogu, że już jestem w LO. Szkoda tylko ziomów z gimy, ale no życie.
P.S. W gimie drugim plusem była wychowawczyni, która była jedną z najlepszych w moim "szkolnym życiu".
We wrześniu przyszła kolej na LO i miałem nadzieje, że w tej szkole będę miał dobrą klasę, będę rozmawiał z dziewczynami i poznam wielu ciekawych ludzi. Początek był najgorszy, bo w cholerę się stresowałem i bardzo mnie bolał brzuch jak miałem iść do szkoły, a nigdy tak nie miałem, nawet w gimie. Oczywiście przez pierwsze dni z nikim nie gadałem i po jakimś czasie dwóch chłopaków z mojej klasy (było nas 4 ale jeden się przeniósł, gadałem z nim trochę, ale nie był zainteresowany znajomością i z czasem sobie uświadomiłem że to był pedał) mnie "przygarnęło" i tak się zaczęła moja przemiana. Stałem się bardziej pewny siebie, moja samoocena wzrosła, zmieniłem się wewnętrznie. Przestałem się obawiać co ludzie powiedzą i głośno mówię swoje zdanie. Mocno pomogła mi w tym modlitwa, muzyka, mama i rozmowy z nią oraz nocne rozmyślania, że to co było jest nieważne i że trzeba zmienić swoje życie , żeby nie zdechnąć smutnym. W pierwszych miesiącach pewna dziewczyna (Weronika) zaczęła szukać ze mną kontaktu, ale ja się nie mogłem przebić przez bariery nieśmiałości i nie umiałem gadać z dziewczynami. Lecz przyszła zmiana, a mianowicie wycieczka do Wrocka na łyżwy i do teatru. Na łyżwach nie umiałem jeździć, a ona zaoferowała swoją pomoc i tak jakoś rozmawialiśmy i jeździliśmy ( często się wywalałem ;.D ale na szczęście nie zrobiłem sobie krzywdy czy jej ). Dałbym naprawdę wiele, żeby to powtórzyć ale nic z tego bo ona ma teraz chłopaka i mnie zlewa...
W sumie to w smutne, że kochasz osobę która Cię nie chce.
Myślę jednak, że mimo wszystko nadal jestem trochę nieśmiały i chciałbym bardzo abyśmy sobie nawzajem pomogli.
Może tu znajdę ukojnie dla mojej zranionej duszy.
P.S. Przepraszam, że tak długie,ale musiałem to z siebie wyrzucić, mam nadzieje, że choć parę osób przeczyta do końca. Przepraszam też za błędy, ale piszę późnym wieczorem i już trochę koncentracja spada