13 Maj 2009, Śro 16:31, PID: 148684
Witam Wszystkich
Jestem w nienajlepszej formie psychicznej więc z góry wybaczcie mi wszelkie literówki tudzież połykanie interpunkcji.
Otóż sypnęła mi się wczoraj znajomość z koleżanką. Trwała ona dwa miesiące i mogłbym powiedzieć że było super: spędzalismy ze soba milo czas chodzac do kina uczac sie razem angielskiego czy po prostu rozmawiając sobie o wielu rzeczach w tym o tak zwanym "życiu", z mojej strony mogła liczyć na wszelką pomoc w zakresie, której byłem kompetentny jej takowej udzielić. Niby idylla prawda ?? Gdyby tak było to bym o tym tutaj nie pisał (nie w tym dziale w każdym razie) Niestety chciała się ze mną spotykać codziennie. Dla kogoś z zewnatrz to bylaby bardzo kuszaca perspektywa ale ja (a raczej moja blokująca mnie psychika) nie byłem w stanie widywac się z nią w takiej czestotliwosci. Po prostu peszyłem się ze strachu, ze cos nie wyjdzie. Zresztą od jakichs dwoch lat mialem bardzo duże problemy zeby zawrzeć jakąkolwiek blizsza znajomość z kobietą (bliższa znajomość=coś więcej niż: "cześć co u ciebie?" "U mnie ?? ok dzięki") Czuje się po prostu strasznie niepewnie. Wygląda to mniej wiecej tak: najpierw wejscie smoka- zostałem poproszony przez moją byłą dziewczynę do jednej kolezanki w celu naprawienia jej laptopa pracę wykonałem przy okazji zaczęła sie wywiązywac miedzy nami nić porozumienia. Parę tygodni później zaproponowala mi spotkanie później kolejn e i kolejne. Z jednej strony sie cieszyłem że ktos sie mna zainteresował. Z drugiej strony czułem narastający lęk typu: dlaczego ja co ona we mnie widzi przecież tylu jest fajniejszych kolegów...no i jak to mawiają sprawa się rypła zacząłem popelniqc głupie błędy: spóźnianie sie na spotkania nieprzychodzenie na nie później trudno mi było wytłumaczyć że to nie z ignorancji tylko z czegoś innego.
Nawet przyznałem się do tego że mam fobię społeczną, zareagowala zarzutem że facet nie powinien okazywac swoich słabości. chociaż i ona miala swoje niedomagania chociazby wymagała tego żebym ja bral do dobrej restauracji "bo kobiety nie wypada w żadnym razie brać do jadłodajni albo podobnej <<speluny>>" (jest studentką dwa lata ode mnie mlodszą) albo jak coś mi po prostu nie wyjdzie (jestem człowiekiem a nie robocopem)
wczoraj za to wyszedł niezły kwiatek- powiedziała mi ze się źle ze mną czuje i nie wie sama dlaczego "pewnie nadajemy na innych falach" nic na to za bardzo nie wskazywalo no ale ona jest idealistką i pewnie najchetniej to spotkałaby "Księcia z bajki" Ja niestety się totalnie rozsypałem po wczorajszym spotkaniu.
Jakies komentarze rady cokolwiek?? czuję się okropnie totalnie zdewaluowany i niezrozumiany żeby było fajniej przedwczoraj nazwala mnie swoim "bliskim przyjacielem" niezła schizofrenia...
sorki za nieco przydługi post
pozdrawiam
Qba
Jestem w nienajlepszej formie psychicznej więc z góry wybaczcie mi wszelkie literówki tudzież połykanie interpunkcji.
Otóż sypnęła mi się wczoraj znajomość z koleżanką. Trwała ona dwa miesiące i mogłbym powiedzieć że było super: spędzalismy ze soba milo czas chodzac do kina uczac sie razem angielskiego czy po prostu rozmawiając sobie o wielu rzeczach w tym o tak zwanym "życiu", z mojej strony mogła liczyć na wszelką pomoc w zakresie, której byłem kompetentny jej takowej udzielić. Niby idylla prawda ?? Gdyby tak było to bym o tym tutaj nie pisał (nie w tym dziale w każdym razie) Niestety chciała się ze mną spotykać codziennie. Dla kogoś z zewnatrz to bylaby bardzo kuszaca perspektywa ale ja (a raczej moja blokująca mnie psychika) nie byłem w stanie widywac się z nią w takiej czestotliwosci. Po prostu peszyłem się ze strachu, ze cos nie wyjdzie. Zresztą od jakichs dwoch lat mialem bardzo duże problemy zeby zawrzeć jakąkolwiek blizsza znajomość z kobietą (bliższa znajomość=coś więcej niż: "cześć co u ciebie?" "U mnie ?? ok dzięki") Czuje się po prostu strasznie niepewnie. Wygląda to mniej wiecej tak: najpierw wejscie smoka- zostałem poproszony przez moją byłą dziewczynę do jednej kolezanki w celu naprawienia jej laptopa pracę wykonałem przy okazji zaczęła sie wywiązywac miedzy nami nić porozumienia. Parę tygodni później zaproponowala mi spotkanie później kolejn e i kolejne. Z jednej strony sie cieszyłem że ktos sie mna zainteresował. Z drugiej strony czułem narastający lęk typu: dlaczego ja co ona we mnie widzi przecież tylu jest fajniejszych kolegów...no i jak to mawiają sprawa się rypła zacząłem popelniqc głupie błędy: spóźnianie sie na spotkania nieprzychodzenie na nie później trudno mi było wytłumaczyć że to nie z ignorancji tylko z czegoś innego.
Nawet przyznałem się do tego że mam fobię społeczną, zareagowala zarzutem że facet nie powinien okazywac swoich słabości. chociaż i ona miala swoje niedomagania chociazby wymagała tego żebym ja bral do dobrej restauracji "bo kobiety nie wypada w żadnym razie brać do jadłodajni albo podobnej <<speluny>>" (jest studentką dwa lata ode mnie mlodszą) albo jak coś mi po prostu nie wyjdzie (jestem człowiekiem a nie robocopem)
wczoraj za to wyszedł niezły kwiatek- powiedziała mi ze się źle ze mną czuje i nie wie sama dlaczego "pewnie nadajemy na innych falach" nic na to za bardzo nie wskazywalo no ale ona jest idealistką i pewnie najchetniej to spotkałaby "Księcia z bajki" Ja niestety się totalnie rozsypałem po wczorajszym spotkaniu.
Jakies komentarze rady cokolwiek?? czuję się okropnie totalnie zdewaluowany i niezrozumiany żeby było fajniej przedwczoraj nazwala mnie swoim "bliskim przyjacielem" niezła schizofrenia...
sorki za nieco przydługi post
pozdrawiam
Qba